Ta strona używa plików cookies.
Polityka Prywatności    Jak wyłączyć cookies?
AKCEPTUJĘ
piątek 3.05.24

START
LOKALE
FORUM
BLOGI
zgłoś imprezę   
  ultramaryna.pl  web 
PAWEŁ DYLLUS: Ekipa to jest klucz

Paweł Dyllus, operator. Absolwent Wydziału Radia i Telewizji, wielokrotnie nagradzany za zdjęcia do filmów Julii Ruszkiewicz („Sezon na kaczki”), Rafała Kapelińskiego („Emilka płacze”) i Macieja Pieprzycy, z którym po niezwykle udanym „Chce się żyć” zrealizował obsypane nagrodami „Jestem mordercą”. Za zdjęcia do tego filmu otrzymał w tym roku jedną z najważniejszych nagród branżowych – nagrodę Stowarzyszenia Autorów Zdjęć Filmowych PSC. Nominowany do „Orła” za najlepsze zdjęcia do tego samego filmu. Za chwilę wylatuje do Indii, gdzie zaczyna realizację swojego kolejnego azjatyckiego filmu.

Paweł Dyllus: Pokażę ci trailer mojego filmu. Zrealizowałem go w Indiach.



Ultramaryna: O matko! To jak spełnienie sprzętowych marzeń każdego operatora – wszystkiego tu jest za dużo! Światło, jazdy, obiektywy, filmowy kosmos. Jak się przechodzi z takiego raju do polskich realiów?

Chyba źle stawiasz pytanie, bo dla mnie budżet filmu i liczba gadżetów naprawdę mają drugorzędne znaczenie. Wróciłem z Indii po pół roku, zrobiłem „Jestem mordercą” i niejako równolegle „trzydziestkę” w Studiu Munka. Lubię sobie mieszać, działać nieszablonowo. Mam taki styl, że nie mam stylu, pewne rzeczy się przewijają, powtarzają w moich zdjęciach, ale staram się zawsze odkleić od mojego poprzedniego projektu. W Indiach robiłem film trochę wojenny, trochę średniowieczny, trochę love story, trochę współczesny – w sumie takie nie wiadomo co, wysokobudżetowe Bollywood. Dlatego strasznie się ucieszyłem, że wracam i będę kręcił kompletnie inny film, bo bawi mnie takie zmienianie estetyki i formy, permanentne kontrastowanie. Swoją drogą – akurat przy „Jestem mordercą” naprawdę nie było na co narzekać, wszystkie nasze sprzętowe potrzeby były spełnione, nie było ograniczeń.

Co w takim razie jest dla ciebie najważniejsze w rozmowie z reżyserem? Ważny jest scenariusz i wydźwięk filmu. Przed „Chce się żyć” bardzo się zmieniłem, duchowo i życiowo – nawróciłem się, i praca nad tym filmem towarzyszyła mojej przemianie. Przygotowując się do niego, dosłownie dotykaliśmy człowieczeństwa, przyglądaliśmy się ułomności, w której też potrafi być piękno. Wchodziliśmy na otwarte oddziały, które naprawdę przerażają, odrzucają odorem i uświadamiają, jaki potrafi być bezmiar ludzkiego nieszczęścia. Potem się przyzwyczajasz i dostrzegasz, że takie miejsca mogą mieć też inny wymiar, ale to nie jest łatwa sprawa.

W jednym z ośrodków spotkałem chłopaka z Aspergerem. On trzymał kamerę na wózku, a ja jeździłem po całym oddziale. I zapytałem go – Kuba, jak to jest być niepełnosprawnym? A on odpowiedział – Paweł, a ty jesteś pełnosprawny? Czy są pełnosprawni? Każdy ma jakąś ułomność. Zobaczyłem na tych oddziałach ludzi, którzy całkowicie stracili nadzieję i takich, którzy mieli w sobie niesamowitą radość życia, funkcjonowali normalnie pomimo trudności. I to było piękne doświadczenie.

I jak to się przeniosło na twoje zawodowe wybory? Odmówiłem pracy przy kilku filmach, bo moim zdaniem nie miały w sobie żadnej nadziei ani nie zachęcały nawet do refleksji. Mam za sobą kilka niepotrzebnych projektów sprzed lat, mam komercyjny gniot i choć z perspektywy czasu każde doświadczenie jest dobre, to zapaliła się we mnie jakaś lampka ostrzegawcza. Nie mogę zgadzać się na wszystko i robić wszystkiego, choć podejmowanie takich decyzji nie jest proste i niesie ze sobą konsekwencje.

Odrzuciłem na przykład propozycję pracy z Rafałem Kapelińskim przy obrazie, który dostał w tym roku Kryształowego Niedźwiedzia w Berlinie. Ale scenariusz opowiadał o pedofilii i wydawał mi się bardzo wulgarny. Tylko że ja ciągle zadaję sobie pytanie, po co chcę robić filmy. A nie chcę pracować przy obrazach, z którymi się nie zgadzam. Dużo o tym z Rafałem rozmawiałem i podjąłem świadomą decyzję. Ten film ostatecznie nie mówi wprost o pedofilii, ale nikt nie ma wątpliwości, o czym to jest. W scenariuszu nie było mowy o nadziei – podczas czytania czułem się dobity. „Kino musi dawać nadzieję i pobudzać do refleksji, bo po to jest”, mówi Andrzej Jurga, dokumentalista i wykładowca w łódzkiej szkole filmowej. Mnie się to strasznie podoba.

Ale zaraz, zaraz. Dlaczego w takim razie zdecydowałeś się na pracę przy „Jestem mordercą”. Gdzie tam jest jakaś nadzieja? Tam jest refleksja, o której mówię. To przecież film o tym, że nasze decyzje są nieodwracalne, nawet jeśli na takie nie wyglądają.

I naprawdę takie znaczenie ma to, o czym będzie film, nad którym pracujesz? Naprawdę. Przecież jeśli nie wierzymy w to, co robimy, stajemy się meduzą. Jaka jest meduza? Płynie z falami, ale bardzo często ląduje na piasku, a w życiu chodzi o to, żebyśmy jednak wiedzieli, gdzie idziemy. Mogę nie mieć racji, mogę podejmować złe decyzje, mogę nawet żałować, że nie pracowałem przy pewnych projektach, zrezygnowałem z pewnych szans, ale dziś, tu i teraz, jestem na takim, a nie innym etapie życia i chcę kręcić takie, a nie inne filmy. „Jestem mordercą” to film bardzo niejednoznaczny i skłania do myślenia.

I mówię tu nie tyle o tym, co Maciek Pieprzyca chciał uzyskać, ale o tym, co ja widzę i co czytam w tej historii. Są tam takie sceny, które wydały mi się bardzo mocne. Na przykład, kiedy prawdziwy Wampir morduje swoje dzieciaki. Najpierw zastanawiałem się, jak my to pokażemy. Potem okazało się, że samo kręcenie nie jest łatwe. Moja żona była wtedy w ciąży, więc w naturalny sposób te sceny bardzo intensywnie na mnie działały. Zresztą nie tylko na mnie, co wrażliwsi na planie mieli z tym kłopot.

Na planie hinduskiego filmu „Mirzya”

A jakie w takim razie przyjmujesz propozycje? Następny film będę kręcił w Indiach, ale tym razem będzie to kino artystyczne – nie byłbym w stanie kolejny raz zrobić Bollywoodu. Przy poprzednim projekcie siedzieliśmy z reżyserem w Himalajach i rozmawialiśmy o jego wielkiej produkcji o bogu Śiwa. Filmie, którego nie chciałem robić. Powiedziałem do niego: „wiesz Rakeysh, masz świetny scenariusz o dzieciaku, który jedzie do premiera z listem z prośbą, żeby wybudowano w slumsach toalety. Może to?” – tak na marginesie, to wielki problem Indii. I trzy miesiące temu zadzwonili, że będą robili ten mały film.

A skąd się Rakeysh Mehra wziął w twoim życiu? Zobaczył „Chce się żyć”.

I po prostu zadzwonił i powiedział „chcę robić z tobą filmy”? „Przyjeżdżaj na pół roku, możesz wydać na sprzęt zdjęciowy wszystkie pieniądze świata”? Tak. A wcześniej, dokładnie w ten sam sposób, zrobiłem film w Armenii. Choć projekt był kameralny, o latach 90. w Górskim Karabachu. Ale zaproszenie od reżyserki przyszło dokładnie w ten sam sposób. Z Armenii pojechałem właściwie prosto do Indii.

Jak się reaguje na taki telefon? Bardzo się ucieszyłem. Przecież o to cały czas chodziło. O to, że film stwarza możliwości, że nie musisz biegać z CV po agentach i udowadniać, że jesteś świetny, ale twoje realizacje świadczą o tobie. Dobrze mi z tym było. Zwłaszcza, że początki nie były tak różowe. Zaczynało się przecież mozolnie.

A kiedy pomyślałeś, że nie jesteś już dobrze zapowiadającym się studentem, ale całkiem mocno osiadłym w zawodzie profesjonalistą? Bo przecież bardzo często najlepsi studenci nie osiągają potem sukcesów zawodowych. Od „Sezonu na kaczki” i filmu „Emilka płacze” – nagradzanych i chwalonych, ale zrobionych jeszcze w czasach szkolnych – aż do „Chce się żyć” minęło sześć chudych lat. Co prawda lubię mój debiut „Jak żyć” i bardzo śląskie „Zgorszenie publiczne”, lubię filmy, które robiłem po „Emilce” z Rafałem Kapelińskim, ale one nie odbiły się szerokim echem. Powiedzmy sobie szczerze – myślałem wtedy o sobie raczej jako o operatorze, co to się dobrze zapowiadał i na tym się skończyło. I wtedy pojawił się Maciek Pieprzyca.

Nie wiem, skąd mu się wziął pomysł pracy ze mną, choć oczywiście znaliśmy się wcześniej. Na pewno pomógł producent Wiesław Łysakowski. Nastąpiła szczęśliwa konstelacja. Spotkaliśmy się z Maćkiem, pogadaliśmy, i po tym spotkaniu Maciej stwierdził, że pracujemy razem. Obaj byliśmy na zupełnie innym etapie, również zawodowo. Spędziliśmy dużo czasu na przygotowaniach do „Chce się żyć”, gadaliśmy, oglądaliśmy różne filmy, szukaliśmy inspiracji, co oczywiście nas zbliżyło i pomogło w pracy przy „Jestem mordercą”.

Paweł Dyllus z Bobem Dziwadze (Bogdanem Dziworskim)

„Chce się żyć” było przełomem zawodowym, ale czy to był moment, kiedy wszedłeś w dojrzałość artystyczną? Nie, zdecydowanie nie. Moja dojrzałość artystyczna łączy się z wolnością, czyli z tym, że idę na plan z pewnością siebie, wyluzowany, nie boję się. To się wydarzyło pomiędzy filmami z Bogdanem Dziworskim, ormiańskim i hinduskim.

Właściwie dlaczego? Bo w krótkim okresie zrobiłem kilka zróżnicowanych artystycznie projektów. „Matkę” z Lee Jonesem, „Bari Luys” z Anną Arevshatyan w Armenii, i zaraz potem „Mirziya” w Indiach. Różnorodność kulturowa i odmienność pracy sprawiły, że nauczyłem się – na przykład – zarządzać ekipami. W Indiach miałem 25 oświetlaczy! W Polsce czterech. W Armenii musiałem się nauczyć rosyjskiego, żeby się komunikować z gafferem, bo nikt tam nie mówił po angielsku. I jeszcze doszedłem do wniosku, że żeby robić filmy, muszę mieć ekipę. Powiedziałem to mojemu ostrzycielowi, Radkowi „Kokosowi” Kokotowi. Musieliśmy stworzyć zespół, w którym będziemy działać. To było w okolicy 2010 roku.

Przy „Jestem mordercą” pracowaliśmy już w zwartej ekipie: operator kamery Przemysław Niczyporuk (Złota Żaba dwa lata temu za „Punkt wyjścia” Michała Szcześniaka), ostrzyciel „Kokos” i Maciej Gamdzyk, mistrz oświetlenia, który świetnie się wpasował w ten team. Film to gra zespołowa, a my pracujemy tak blisko siebie, że wyprzedzamy swoje myśli. Ekipa to jest klucz.

A reżyserzy? Potrafią otworzyć. Mnie zaskakująco dużo nauczył Dziwor, ale nie w szkole, tylko później, kiedy wspólnie realizowaliśmy film. Płynęliśmy przez Morze Czarne promem, razem spaliśmy w kajucie, a podróż się przeciągała, więc pogadaliśmy trochę o życiu. Robiliśmy wspólnie dokument i pomyślałem, że muszę przy okazji zrobić film o nim. Pewnego dnia skierowałem kamerę na niego, a on szybko zorientował się, o co chodzi. Zgodził się, żebym go obserwował, zaakceptował mikroport. I w ten sposób zacząłem o nim robić dokument, który będzie się nazywał „Dziwadze”, bo Bogdan Dziworski przedstawiał się w Gruzji jako Bob Dziwadze. Ale to będzie przede wszystkim film o naszej relacji, o tym, czego mnie nauczył. Czyli: żeby się nie bać, eksperymentować, nie robić twórczych rzeczy w sposób zachowawczy. Chcesz zobaczyć trailer?

Jasne!

tekst: Joanna Malicka | zdjęcie: arch. P. Dyllusa
ultramaryna, kwiecień 2017





>>> przeczytaj też
wywiad z Bogdanem Dziworskim (grudzień 2015), wywiad z Maciejem Pieprzycą (listopad 2013), o Pawle Dyllusie w Świeżej Krwi (październik 2006)

>>> dyllus.pl








KOMENTARZE:

nie ma jeszcze żadnych wypowiedzi....


SKOMENTUJ:
imię/nick:
e-mail (opcjonalnie):
wypowiedz się:
wpisz poniżej dzień tygodnia zaczynający się na literę s:
teksty
FESTIWAL ARS CAMERALIS. RETROSPEKCJA: Piękny trzydziestoletni
koncert Jane Birkin w ramach Festiwalu Ars Cameralis, Teatr Zagłębia w Sosnowcu, 10.11.2011 Proszę sobie wyobrazić:... >>>

DARIA ZE ŚLĄSKA: Rozmowy przerywane
Pseudonim artystyczny zobowiązuje, bo Daria ze Śląska związana jest z nim od urodzenia. Mogła zostać zawodową siatka... >>>

NATALIA DINGES: W procesie przemieszczania
Aktorka i choreografka. Współpracowała z większością teatrów na południu Polski (Katowice, Bielsko-Biała, Tychy, S... >>>

VITO BAMBINO: Vito na urodziny Kato
10 września po raz kolejny Katowice w unikatowej formie będą świętować swoje urodziny. Jak na Miasto Muzyki UNESCO p... >>>

OLA SYNOWIEC I ARKADIUSZ WINIATORSKI: Marsz w długim cieniu rzucanym przez mur
Mur graniczny pomiędzy Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi Wszystkie osiągnięcia ludzkości są konsekwencją dwóch... >>>

MICHAŁ CHMIELEWSKI: O zagubieńcach i outsiderach
Michał Chmielewski trzy miesiące po skończeniu Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach zadebiutowa... >>>

ANNA I KIRYŁ REVKOVIE: Nawet wojna nie zatrzyma kreatywności
Z Anną i Kiryłem Revkovami – muzykami jazzowymi z Ukrainy – rozmawiamy o ich drodze do Katowic, sztuce... >>>
po imprezie
Ostatnio dodane | Ostatnio skomentowane
Upper Festival 2019
5.09.2019
Fest Festival 2019
26.08.2019
Off Festival 2019
9.08.2019
Festiwal Tauron Nowa Muzyka 2019
27.06.2019
Off Festival 2018
10.08.2018
Podziel się z resztą świata swoimi uwagami, zdjęciami, filmami po imprezach.


Ultramaryna realizuje projekt pn. „Internetowa platforma czasu wolnego” współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju
Regionalnego w ramach RPO WSL na lata 2014-2020. Celem projektu jest zwiększenie innowacyjności, konkurencyjności i zatrudnienia w przedsiębiorstwie.
Efektem projektu będzie transformacja działalności w stronę rozwiązań cyfrowych. Wartość projektu: 180 628,90 PLN, dofinansowanie z UE: 128 035,50.
o nas | kontakt | reklama | magazyn | zgłoś błąd na stronie | © Ultramaryna 2001-2022, wszystkie prawa zastrzeżone