Ta strona używa plików cookies.
Polityka Prywatności    Jak wyłączyć cookies?
AKCEPTUJĘ
poniedziałek 29.04.24

START
LOKALE
FORUM
BLOGI
zgłoś imprezę   
  ultramaryna.pl  web 
FESTIWAL ARS CAMERALIS. RETROSPEKCJA: Piękny trzydziestoletni

koncert Jane Birkin w ramach Festiwalu Ars Cameralis, Teatr Zagłębia w Sosnowcu, 10.11.2011


Proszę sobie wyobrazić: Katowice, połowa lat 90., świętami alternatywy są Metalmania i Rawa Blues, w radiu rządzą wydane właśnie ballady Perfectu, w kinie grają nowe przygody Bonda, gdzie w rolę dziewczyny superagenta wcieliła się Izabela Scorupco. Na zastawionym placu Sejmu Śląskiego królują małe i duże fiaty, skody, na schodach wydziału filologicznego kłębi się tłum współstudentów i współstudentek. Nagle słyszysz informację, a może widzisz ją na plakacie – do Katowic przyjedzie Kronos Quartet. To mniej więcej tak, jakbyś się dowiedział, że Polska została właśnie mistrzem świata w piłce nożnej. Powiedzieć, że był to szok, to nic nie powiedzieć…

NA POCZĄTKU BYŁ KRONOS
Każdy z nas ma za sobą jakieś obrzędy przejścia. O niektórych z nich chce się zapomnieć, bo okazały się jedynie przejawem nikomu niepotrzebnych rytuałów, a część ustawia wrażliwość na długie lata. Dla nas, pokolenia studentów kierunków humanistycznych połowy lat 90., fascynujących się wówczas kinem Jima Jarmuscha i wczesnego Marka Koterskiego, prozą Breta Eastona Ellisa czy płytami Johna Lurie, każde pojawiające się wydarzenie o nieoczywistej proweniencji wywoływało określony wstrząs, najczęściej poznawczy. Mało obchodziło nas już kino moralnego niepokoju, a filmy Kazimierza Kutza, choć docenialiśmy ich znaczenie, nie były zupełnie o nas.

Potrzebowaliśmy innych podniet i z innymi doznaniami chcieliśmy wracać do naszych mieszkań. Mieszkań, w których półki uginały się od płyt wykonawców, o których koncertach marzyliśmy. Ta lista u każdego z nas była długa. W połowie lat 90. na mojej pojawił się Kronos Quartet, który wtedy miał już w dorobku albumy z dwoma kwartetami Henryka Mikołaja Góreckiego, z dziełami Mortona Feldmana, Steve’a Reicha czy Terry’ego Rileya. I w skrytości ducha liczyłem, że usłyszę tych instrumentalistów na żywo.

Na moje, i nie tylko moje szczęście, ten przedziwny koncert życzeń zaczął się ziszczać szybciej niż przypuszczałem. Kronos Quartet przyjechał do nas tylko i wyłączenie dzięki niewiele wcześniej powstałej inicjatywnie – festiwalowi Ars Cameralis, przez pierwsze lata z obowiązkowym dookreśleniem: Górnośląski Festiwal Sztuki Kameralnej.

Pojawienie się Ars Cameralis trudno porównać do lądowania pierwszego człowieka na Księżycu. Choć z perspektywy lat wyraźnie czuję, że podobne emocje musiały towarzyszyć wszystkim tym, którzy zdecydowali się zaangażować w tajemniczą, a pewnie i niebezpieczną, kulturalną misję. Wydarzenia, które trwa przez bity miesiąc, łączy rozmaite dziedziny twórczej aktywności, wykracza poza określoną przestrzeń nie tylko jednego miasta, ale również województwa, jak dotąd nie było.

Dla nas, raczkujących kulturoznawców, festiwal błyskawicznie stał się bardzo słodkim lepem. Ciągnęliśmy więc tłumnie na interdyscyplinarną imprezę, z muzyką, teatrem, filmem, sztukami wizualnymi, literaturą, a w głowach wciąż kołatała nam myśl, że przecież region, odkąd pamiętamy, czyli od zawsze, był nazywany kulturalną pustynią.

Wspomniany Kronos Quartet nie pojawił się na pierwszej edycji festiwalu, który choć zaczynał skromnie, w ciągu kilku lat stał się wiodącą imprezą kulturalną dla poszukiwaczy nieznanych wcześniej emocji i doświadczeń. Kronosów po raz pierwszy (lecz nie po raz ostatni!) posłuchaliśmy w 1995 roku, i do dziś wierni fani lubią sobie przypominać, że najsłynniejszy dziś kwartet smyczkowy świata wykonał wówczas nie tylko II Kwartet smyczkowy H. M. Góreckiego, ale również utwory Presleya czy Prince’a.

Słynni kameraliści powrócili na festiwal w 2007 roku. Na monograficznym koncercie zaprezentowali wtedy wszystkie kwartety H. M. Góreckiego, swojego wieloletniego muzycznego przyjaciela, który z Katowicami związał przecież swój los. Muzycy przylecieli na Śląsk nieco wcześniej, a część melomanów oraz dziennikarzy mogła uczestniczyć w próbie formacji z udziałem kompozytora.

H. M. Górecki zwykle niechętnie rozmawiał z żurnalistami. Wydawało się, że i tym razem będzie podobnie. Poproszony o rozmowę, postawił warunek, który sprawił, że ujrzeliśmy w nim również kibica sportowego. „Jeśli mi powiecie, jaki był dziś wynik meczu siatkarek z Włoszkami, bo nie mogłem oglądać, to porozmawiamy”. Na szczęście znaliśmy rezultat, i choć był niekorzystny dla Polek, kompozytor chętnie opowiedział o swojej zażyłości z „fajnymi chłopakami z Kalifornii”, jak zwykł był mawiać o swoich amerykańskich muzycznych przyjaciołach.

FESTIWAL PRZEKROCZENIA
Ten długi fragment o Kronos Quartet doskonale oddaje ducha festiwalu, gdzie artystyczna przyjaźń, rodzaj metafizycznej zażyłości, wreszcie wspólnota zainteresowań wykraczających poza sztywne ramy własnych dziedzin były zawsze na pierwszym planie.

Bo choć pozornie mogłoby się wydawać, że kameralność wpisana w charakter wydarzenia sugeruje jego elitarność, a tym samym pewien rodzaj hierarchicznego i nierzadko – histerycznego porządku, nic bardziej mylnego. To właśnie na Ars Cameralis byłem świadkiem jednego z lepszych tańców pogo na koncercie, który rozpoczął się tuż po zakończeniu fascynującego spotkania z udziałem pisarki i filozofki.

Rzadko kiedy zdarzało się, że artyści byli tak blisko nas, na przysłowiowe wyciągniecie ręki. W tym momencie powraca wspomnienie koncertu legendy niemieckiego krautrocka, czyli grupy Faust. W niezastąpionej w czasie festiwalowych uniesień Hipnozie wśród publiczności pojawiła się… betoniarka, potraktowana przez zespół jako część instrumentarium. Pamiętam, że wraz z muzykiem zespołu zanurzaliśmy w niej ręce, by później wycierać je w jesienne liście, gromadzone w przestrzeni klubu.

JESIEŃ
Tę porę roku przywołuję nieprzypadkowo. Od szkoły średniej lubowaliśmy się w powtarzaniu za Julianem Tuwimem, że listopad to „jeden z dotkliwszych wrzodów na dwunastnicy roku”. Ars Cameralis ten poetycki porządek wywróciło do góry nogami! Dla wielu z nas nadeszły lata, w których listopad stawał się miesiącem najbardziej oczekiwanym. Takiej intensywności artystycznych przeżyć zazdrościli nam korespondenci działów kultury z różnych ważnych gazet i czasopism, nie mówiąc już o fanach rozmaitych kulturalnych aktywności.

Kto nie przeżył intymnego spotkania z pachnącą jeszcze drukarską farbą festiwalową publikacją, ten musi zaufać na słowo i uwierzyć, że podobnych emocji pewnie doświadczali bohaterowie opowieści Umberto Eco, po raz pierwszy odsłaniając strony tajemniczych woluminów. Wydane z troską o edytorską i graficzną doskonałość arscameralisowe książeczki zawierały rozkład jazdy na najbliższe tygodnie. Wiedzieliśmy, że przez najbliższy miesiąc jesteśmy zaopiekowani. Teraz tylko wystarczyło wszelkie inne życiowe obowiązki i egzystencjalne konieczności podporządkować festiwalowemu rytmowi. Ustawić tygodnie tak, aby bez większych perturbacji odnaleźć najlepsze połączenia komunikacyjne z festiwalowymi miejscami w kilkunastu miastach obecnego województwa śląskiego.

Poruszaliśmy się zresztą nie tylko w porządku horyzontalnym, pokonując trasę od Częstochowy po Bielsko-Białą, ale także w osi wertykalnej, zjeżdżając choćby na poziom 320 Kopalni Guido, by wysłuchać fenomenalnych koncertów Joy Wellboy czy formacji K-X-P.


koncert Fleet Foxes w ramach Festiwalu Ars Cameralis, Teatr Rozrywki w Chorzowie, 13.11.2011


KSIĄŻKI I CAŁA RESZTA
Znam osoby, które kolekcjonują książeczki programowe Ars Cameralis, bo są odrębnymi dziełami sztuki graficznej i edytorskiej. Podobnie dzieje się z innymi publikacjami, które na okoliczność festiwalu pojawiły się na przestrzeni trzech dekad. Często towarzyszyły wydarzeniom, a część otwierała wrota do kolejnych tajemnych międzyludzkich połączeń.

Tak stało się choćby z Jean-Michelem Alberolą, z którym festiwal Ars Cameralis łączy wieloletnia przyjaźń, uwieńczona m.in. wystawą „Echa i fantomy 1968” i znakomitą książkową publikacją. Gdyby nie ta artystyczna relacja, być może w Katowicach nigdy nie zagościłyby tak ważne festiwalowe wydarzenia, jak wystawy prac Pablo Picassa czy Davida Lyncha. To właśnie Jean-Michel Alberola stał się „łącznikiem” pomiędzy festiwalem a wdową po malarzu, a także wybitnym reżyserem.

Właśnie – „łącznik”, a właściwie „łączniczka”. Wspólna publikacja Darka Foksa i Zbigniewa Libery stała się jedną z najczęściej przywoływanych w dyskusjach okołoliterackich i nagradzanych arscameralisowych publikacji. Dziś, po niemal dwóch dekadach doczekała się wznowienia, ja jednak wciąż od czasu do czasu lubię sięgać po mój „wymęczony” egzemplarz z pierwszego wydania w 2005 roku.

Takich festiwalowych publikacji-perełek jest zdecydowanie więcej. Wśród tych najbardziej pożądanych obecnie znajdują się też „Gry Lalki”, będące pokłosiem pierwszej wystawy prac Hansa Bellmera w Katowicach i poświęconej wybitnemu twórcy konferencji. Gdybyśmy jednak chcieli wymienić wszystkie ważne wystawy, którymi Ars Cameralis ożywiał przestrzeń regionu, najzwyczajniej zabrakłoby nam miejsca. Choć kusi bardzo, aby znów powrócić do „Planety Topor”, Jake’a i Dinosa Chapmanów i ich ekspozycji „W królestwie bezrozumności” czy Kishina Shinoyamy i jego „Śladów”.

Pokoleniowym doświadczeniem stało się także formatywne dla wielu autorów coroczne święto literatury, czyli Zbieg Poetycki NaDziko, który towarzyszył festiwalowi niemal od samego początku przez prawie trzy dekady. Pewnie gdyby nie festiwal, nigdy nie powstałaby rozpoznawalna w całym kraju grupa NaDziko, której ton od początku nadawali poeci Maciej Melecki, Bartłomiej Majzel oraz Krzysztof Siwczyk. To na wydarzeniach NaDziko po raz pierwszy zagrały na Śląsku formacje Świetliki czy Miłość, a śląscy poeci utwory prezentowali czasami w ekwilibrystyczny sposób – np. Wojciech Kuczok w Teatrze Gugalander czytał swoje wiersze zwisając na linie podpiętej do sufitu. Zresztą było to zrozumiałe, do dziś jest jednym z najbardziej znanych polskich pisarzy-wspinaczy.

OBECNOŚCI
Czy Ars Cameralis jest również festiwalem niespełnienia? Choć pod koniec każdego listopada nie opuszczało nas poczucie sytości, wraz z nadejściem kolejnych pofestiwalowych tygodni i miesięcy tworzyliśmy listę artystów, którzy nigdy do nas nie dotarli. I których chcielibyśmy gościć w regionie za 12 miesięcy.

Na Ars Cameralis doświadczyliśmy też, jak różne bywają formy artystycznej obecności. Do festiwalowej legendy przeszła wizyta Johna Zorna, który składając artystyczny hołd Hansowi Bellmerowi w 2002 roku zdecydował się na inną formę artystycznej wypowiedzi niż gra na saksofonach. Pamiętam, że wielu fanów nie mogło mu wówczas tego wybaczyć. A nam po raz kolejny w głowach zaświtała myśl, że ten festiwal jak żaden udowadnia, że w artystycznych i życiowych wyborach po prostu trzeba być nieprzejednanym, a często i bezkompromisowym. Jak choćby Hans Bellmer, urodzony w Katowicach słynny surrealista, którego prace po raz pierwszy zagościły na Ars Cameralis w 1996 roku, a później w 2002 roku właśnie.

Gdyby nie festiwal i skupione wokół niego środowisko śląskich bellmerologów – z nieżyjącym Andrzejem Urbanowiczem na czele – pewnie wciąż nie wiedzielibyśmy, że miasto nad Rawą z początków XX w. mogło ukształtować artystyczną wrażliwość Bellmera. Dzięki Ars Cameralis dowiedzieliśmy się na przykład, że podążając z domu do szkoły w ówczesnych Katowicach na dzisiejszej ul. Kościuszki mijał „Klinikę lalek”.

O tym, że sztuka i życie nie zawsze do siebie przystają udowodniła właśnie twórczość Bellmera i jej recepcja. Organizatorzy festiwalu zostali oskarżeni o „szerzenie pornografii”, a „szokujący” fragment wystawy w Muzeum Śląskim w 2002 roku szybko został odgrodzony od pozostałych przestrzeni ekspozycyjnych, aby żadne niepowołane niepełnoletnie spojrzenie nie spoczęło na prezentowanych wówczas dziełach artysty.

Dla wielu z nas wielkim festiwalowym nieobecnym okazał się Tom Waits, choć kilkakrotnie krążyły informacje, że wkrótce zawita na Śląsk. Jego wizyta być może dopełniłaby „amerykańską linię” Ars Cameralis, znaczoną tak przełomowymi wydarzeniami, jak koncert Laurie Anderson, która odwiedziła festiwal w roku 2010, niedługo po nagraniu przejmującego albumu „Homeland”. „Uprawiam najstarszą sztukę świata – opowiadam historie” – pisała w jednym z wierszy artystka, a my z równym zainteresowaniem wsłuchiwaliśmy się i w inne amerykańskie opowieści, jak choćby te snute przez Johna Cale’a, Rykardę Parasol, The National czy Mercury Rev.

LUDZIE
Last but not least. Bez nich nie byłoby festiwalu, nie byłoby tych wszystkich uniesień, otwarcia na nieznane wcześniej artystyczne doświadczenia. Nie byłoby setek godzin spędzonych w salach koncertowych, teatrach, klubach, bibliotekach, a czasami w miejscach sekretnych i tajemniczych, do których festiwal również zaglądał. A zatem – Marek Zieliński, dyrektor festiwalu i jego spiritus movens. To jego artystyczna intuicja, a zarazem zdolność do inspirowania innych zaprowadziła nas w fascynujące światy. Do zespołu, któremu od lat przewodzi Marek Zieliński w różnych latach dołączały postaci, wpływające w sposób wyrazisty na kształt festiwalu. I choć nie wymienimy wszystkich, przywołajmy jednak Monikę Mazur, Tobiasza Melanowskiego, Martę Piastowską, Bartłomieja Majzla, Karolinę Kulę, Jakuba Swata, Agnieszkę Turek-Niewiadomską czy Monikę Jakacką.

Wchodząc w czwartą festiwalową dekadę możemy sobie życzyć, aby Ars Cameralis nadal pozostał niekończącym się źródłem inspiracji.

tekst: Marcin Mońka | zdjęcia: Radosław Kaźmierczak
ultramaryna, listopad/grudzień 2022









KOMENTARZE:

nie ma jeszcze żadnych wypowiedzi....


SKOMENTUJ:
imię/nick:
e-mail (opcjonalnie):
wypowiedz się:
wpisz poniżej dzień tygodnia zaczynający się na literę s:
teksty
FESTIWAL ARS CAMERALIS. RETROSPEKCJA: Piękny trzydziestoletni
koncert Jane Birkin w ramach Festiwalu Ars Cameralis, Teatr Zagłębia w Sosnowcu, 10.11.2011 Proszę sobie wyobrazić:... >>>

DARIA ZE ŚLĄSKA: Rozmowy przerywane
Pseudonim artystyczny zobowiązuje, bo Daria ze Śląska związana jest z nim od urodzenia. Mogła zostać zawodową siatka... >>>

NATALIA DINGES: W procesie przemieszczania
Aktorka i choreografka. Współpracowała z większością teatrów na południu Polski (Katowice, Bielsko-Biała, Tychy, S... >>>

VITO BAMBINO: Vito na urodziny Kato
10 września po raz kolejny Katowice w unikatowej formie będą świętować swoje urodziny. Jak na Miasto Muzyki UNESCO p... >>>

OLA SYNOWIEC I ARKADIUSZ WINIATORSKI: Marsz w długim cieniu rzucanym przez mur
Mur graniczny pomiędzy Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi Wszystkie osiągnięcia ludzkości są konsekwencją dwóch... >>>

MICHAŁ CHMIELEWSKI: O zagubieńcach i outsiderach
Michał Chmielewski trzy miesiące po skończeniu Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach zadebiutowa... >>>

ANNA I KIRYŁ REVKOVIE: Nawet wojna nie zatrzyma kreatywności
Z Anną i Kiryłem Revkovami – muzykami jazzowymi z Ukrainy – rozmawiamy o ich drodze do Katowic, sztuce... >>>
po imprezie
Ostatnio dodane | Ostatnio skomentowane
Upper Festival 2019
5.09.2019
Fest Festival 2019
26.08.2019
Off Festival 2019
9.08.2019
Festiwal Tauron Nowa Muzyka 2019
27.06.2019
Off Festival 2018
10.08.2018
Podziel się z resztą świata swoimi uwagami, zdjęciami, filmami po imprezach.


Ultramaryna realizuje projekt pn. „Internetowa platforma czasu wolnego” współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju
Regionalnego w ramach RPO WSL na lata 2014-2020. Celem projektu jest zwiększenie innowacyjności, konkurencyjności i zatrudnienia w przedsiębiorstwie.
Efektem projektu będzie transformacja działalności w stronę rozwiązań cyfrowych. Wartość projektu: 180 628,90 PLN, dofinansowanie z UE: 128 035,50.
o nas | kontakt | reklama | magazyn | zgłoś błąd na stronie | © Ultramaryna 2001-2022, wszystkie prawa zastrzeżone