Ta strona używa plików cookies.
Polityka Prywatności    Jak wyłączyć cookies?
AKCEPTUJĘ
poniedziałek 29.04.24

START
LOKALE
FORUM
BLOGI
zgłoś imprezę   
  ultramaryna.pl  web 
OLA SYNOWIEC I ARKADIUSZ WINIATORSKI: Marsz w długim cieniu rzucanym przez mur

Mur graniczny pomiędzy Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi


Wszystkie osiągnięcia ludzkości są konsekwencją dwóch najistotniejszych decyzji w historii naszego gatunku – postanowienia o wyjściu z wody, na jakie nasz wczesny gadzi przodek zdobył się prawie 400 milionów lat temu oraz wcieleniu w czyn szalonej koncepcji, że życie możliwe jest nie tylko na drzewach, więc warto z nich zejść i dać ziemi szansę.

Prawie 4 miliony lat później daleki potomek realizatora tego wariackiego pomysłu czyli przybyły z Żor na argentyńską ziemię Arkadiusz Winiatorski dokłada do tych przełomowych inicjatyw własny kamyczek, przez co powstaje idealna triada na dzisiejsze czasy. Arkadiusz wysiada z samochodu.

Gwoli wyjaśnień: auto nie należało do niego. Od prawie półtora roku przebywał w autostopowej podróży po drogach Ameryki Południowej i zdążył wielokrotnie przemierzyć wiele jej tras, zanim na granicy Argentyny z Chile przeżył swoją podróżniczą epifanię.

Oto przemaszerowanie 10 kilometrów w tamtejszym pejzażu zapewniło mu więcej wrażeń niż większość autostopowych wypraw. Wtedy postanowił resztę drogi dzielącą go od wyznaczonej w Vancouver mety pokonać piechotą. A to postanowienie zmieniło jego życie.

11 704 kilometry później bilans podróży zamykał dwiema nagrodami na Festiwalu Podróżniczym Śladami Marzeń (główną i nagrodą publiczności), tytułem podróży roku przyznawanym przez „National Geographic Traveler”, Nagrodą im. Tony’ego Halika i książką „Na poboczu Ameryk. Pieszo z Panamy do Kanady”.

Najważniejsze jednak, że tego bilansu nie zamykał sam. Mniej więcej w jednej trzeciej trasy, czyli w Meksyku, do wędrówki dołączyła Ola Synowiec, całkowicie zmieniając charakter wyprawy.

Wyłaniający się z początkowej części książki narrator, to obdarzony ponadprzeciętnym zmysłem obserwacji człowiek spontanicznie poznający kulturę mijanych krajów z żabiej perspektywy. Dlatego historię jednego z najstarszych zabytków Panamy poznaje od miejscowych chłopaków, a o tym, jakie znaczenie ma dla Kostaryki odkrycie pozostawionych przez prekolumbijską cywilizację kamiennych kul przekonuje się na własnej skórze i na własnych płucach, pracując w zakładzie kamieniarskim produkującym statuetki wzorowane na kostarykańskich zabytkach. Szybko też wyrabia w sobie umiejętność antropologicznej analizy miast i pustkowi, po których się porusza, wyłącznie na podstawie składu porzucanych przy drodze śmieci, albo reakcji, jaką wzbudza pchany przez niego sportowy wózek dziecięcy o pieszczotliwym imieniu „Bob”.

Spojrzenie Oli Synowiec nie jest już tak niewinne. Podczas pracy nad książką „Dzieci szóstego słońca. W co wierzy Meksyk” poznała Meksyk od podszewki, a jednak także wyruszyła w nieznane. Tym nieznanym okazał się nie tylko opór, jaki stawiały jej sforsowane marszem stopy, ale też możliwość nowego rodzaju uczestnictwa w znanych na wylot rytuałach. Każdy, kto miał okazję przeczytać jej reportaż o procesie produkcji najpopularniejszego turystycznego produktu eksportowego Meksyku, jakim są obchody Dnia Wszystkich Świętych, poczuje leciutkie uczucie zazdrości przy opisie tego samego święta w książce, którą popełniła z Winiatorskim.

Okazuje się, że nawet gdy jest się obarczonym bagażem tej całej, często przygnębiającej wiedzy, można się jednak oddać nieskrępowanej radości z radosnego obżarstwa i spotkań wokół grobów tonących w aksamitkach, jeśli tylko jest się zdrożonym piechurem przygarniętym przez handlujących aksamitkami wieśniaków. Z drugiej strony szczególnie cieszą te fragmenty książki, w których dziennikarska lamparcica nie porzuciła swych cętek i na przykład szczegółowo zreferowała wizytę w warsztacie ludowych rzeźbiarzy czy w kapliczce, najdelikatniej rzecz ujmując, kontrowersyjnego świętego Juana Soldado.

Rozmawiamy z nimi oczywiście w marszu, ponieważ promocję książki połączyli z wędrówką dookoła Polski.

Ultramaryna: „Ultramaryna” jest śląskim medium, więc najpierw „odhaczmy” związane z waszą książką trzy śląskie konteksty – po pierwsze: czy dotrzecie w nasze okolice?

Ola Synowiec
: O tak. Na pewno.

Kiedy?

Arkadiusz Winiatorski
: Czekaj, sprawdzę. 23 sierpnia w Jastrzębiu Zdroju, 24 w Rybniku i 25 w Żorach.

O właśnie! To jest drugi ważny śląski kontekst do poruszenia. Na potrzeby czytelników o sentymentalnych skłonnościach i sercach wypełnionych patriotyzmem lokalnym, opowiedz proszę o własnych związkach z Żorami.

AW
: W Żorach zaczęło się absolutnie wszystko. Jestem żorzaninem od urodzenia. Tam się wychowałem, tam się uczyłem i tam od dzieciństwa marzyłem o podróżach do Ameryk. Zresztą tam też aż do tej podróży mieszkałem.

To jeszcze tylko jeden śląski akcencik i możemy się przenieść do Ameryk. Dobrze zrozumiałam, że pisaliście tę książkę w Tychach?

OS
: Tak i to nawet w mieszkaniu z widokiem na blok Ryśka Riedla.

AW: Wróciliśmy 8 marca 2020 roku i wylądowaliśmy w mieszkaniu znajomego, który nas ze sobą poznał. Wszystko miało wyglądać inaczej. Od razu po powrocie do kraju mieliśmy ruszyć w wędrówkę dookoła Polski, ale musieliśmy zmienić plany z racji na pandemię. I nagle się okazało, że nie mamy się gdzie podziać. Na szczęście poratował nas tamten znajomy. Mogliśmy się zatrzymać się u niego w Tychach i rzeczywiście, tam właśnie zaczęliśmy pracę nad książką.

Macie poczucie, że po tym, co już przeszliście, ta aktualna wędrówka to ledwie spacerek?

OS
: No coś w tym jest.

Domyślam się, że jest w niej o wiele mniej dramatyzmu.

AW
: Niekoniecznie. Jeśli chodzi o dramatyzm związany z fizycznością, z koniecznością fizycznego wdrożenia do marszu, to wrażenia były podobne, jak podczas amerykańskiej wyprawy. Na szczęście to już za nami. Przeszliśmy już ponad 570 km i zauważyliśmy, że faktycznie idzie się odrobinę inaczej.

OS: Na pewno zwracamy tu na siebie mniejszą uwagę.

AW: To oczywiste. Jesteśmy Polakami, mamy białe skóry i plecaki zamiast zwracającego uwagę wózka wypełnionego całym naszym dobytkiem. Widać, że jesteśmy stąd, więc też jesteśmy bardziej anonimowi.

OS: Mimo wszystko myślę, że rejony, które przeszliśmy i historie, które tu do tej pory usłyszeliśmy, sprawiają, że jest to podróż równie wartościowa, a może nawet wartościowsza niż podróż przez Ameryki. Nie tylko dlatego, że warto te miejsca poznać, ale też dlatego, że prowokują nas do pytań: Skąd się wzięliśmy? Skąd pochodzimy? Skąd się wywodzimy? Kim tak naprawdę jesteśmy? Dzięki rozmowom, które prowadziliśmy z ludźmi po drodze, bardzo dużo myślę i sporo rozmawiamy o naszej tożsamości. O tym, co to znaczy być Polakiem. Więc ta podróż jest bardziej osobista.

AW: Tak, bardziej autorefleksyjna.

OS: Choć naturalnie bezdyskusyjnie łatwiejsza z bardzo prostej przyczyny – nawet nie zdajemy sobie do końca sprawy, jakimi jesteśmy szczęściarzami, że Polska jest naprawdę bezpiecznym krajem. Niewiele mamy zwierząt, które mogłyby nas zabić i jeszcze mniej takich, które by chciały. Więc możemy rozbić namiot praktycznie tam, gdzie chcemy i wiemy, że doczekamy poranka. A nawet gdyby się coś wydarzyło, sieć telekomunikacyjna jest gęsta, a szpitale blisko.

AW: Faktycznie pod tym względem mamy taką pewną lekkość psychiczną, której wcześniej chyba nam brakowało. A do tego jeszcze jest świadomość całkiem pokaźnej sieci dróg, więc możemy iść choćby i polnymi opłotkami.

OS: Nawet teraz idziemy piękną polną ścieżką i idzie się zjawiskowo. Mogliśmy celowo porzucić drogi szybkiego ruchu, krajowe i wojewódzkie, bo tam faktycznie marsz dosyć mocno podnosi ciśnienie z racji braku pobocza i wysokiego natężenia ruchu. Cenimy sobie polskie ustronne dróżki i to nimi się poruszamy.

AW: O rany, ile bocianów!

OS: A jak! Jest Podlasie, są bociany.



Z gąszczu tematów zawartych w waszej książce najsilniej poruszyły mnie wasze refleksje na temat spustoszeń spowodowanych przez dwie bestie przecinające meksykańskie pogranicze, czyli określany tym przydomkiem zmierzający w stronę Stanów pociąg i budowany przez Trumpa mur. Jak radziliście sobie z wynikającą z tych obserwacji frustracją?

OS
: Faktycznie ten mur rzuca bardzo długi cień, który odbił się na całej naszej podróży. Mam nadzieję, że w książce widać, w jaki sposób Stany Zjednoczone mieszały w krajach Ameryki Centralnej przez cały XX wiek, to znaczy jak decyzje podejmowane w Waszyngtonie wpływały na los praktycznie każdego z jej krajów.

AW: Szkoda zresztą, że w Polsce tak niewiele się o tym pisze.

OS: Ale to chyba nie jest wina czytelników, tylko redaktorów, którym się wydaje, że ludzie nie chcieliby o tym czytać.

AW: Tak czy siak na polskim rynku wydawniczym pozycje poświęcone Ameryce Centralnej można by policzyć na palcach jednej ręki.

I to chyba steranego pracą drwala. Ja naliczyłam trzy.

OS
: A przyglądanie się tym falom migracji było o tyle bolesne, że pokonywaliśmy dokładnie tę samą trasę, co migranci. Oni często prą na północ już nie za lepszym życiem, tylko po prostu za życiem. To już nie jest wyłącznie kwestia Meksykanów migrujących z powodów ekonomicznych.

No tak, w książce wspominacie, że na przykład ucieczkę z ogarniętego wojną gangów Hondurasu należałoby traktować nie w kategoriach migracji, tylko uchodźstwa.

OS
: Dokładnie tak. A do kwestii wojen gangów dochodzi też równie palący problem migracji klimatycznej. Tymczasem my tę samą trasę pokonywaliśmy dla własnego widzimisię, ponieważ zostaliśmy wychowani w kulturze, gdzie podróż jest jakąś wartością i w której panuje przekonanie, że kto nie podróżuje, ten coś traci. Mieliśmy poczucie winy w związku z tym przywilejem urodzenia się po tej, a nie innej stronie tego czy innego muru.

Temat wymuszonych przez koszmarne warunki migracji płynnie prowadzi do pytania o rolę ośrodków religijnych w pomocy migrantom, do której zresztą na miarę swoich podróżniczych możliwości udało się wam przyczynić. Ciekawa jestem jednak, czy zmiana perspektywy, jakiej doświadczyłaś podczas tej podróży, zweryfikowała twoją opinię o dobrze ci znanych już wcześniej obrządkach. Czy może to doświadczenie zmieni twój ogląd i warsztat opisu tematu, w którym się specjalizujesz?

OS
: Nie sądzę. Dalej trzymam się po prostu tego, żeby szanować każdą religię, każdą wiarę. Generalnie wychodzę z założenia, żeby ludziom wierzyć, a nie szukać dziury w całym, czy racjonalizować ich wypowiedzi. Staram się ich słuchać i przekazać ich punkt widzenia ludziom w Polsce. Chociaż oczywiście ta podróż pozwoliła nam się przejrzeć w kompletnie odmiennej od polskiej, meksykańskiej religijności, także dlatego, że sami byliśmy brani za pielgrzymów. W jakimś minimalnym procencie mogliśmy skosztować, czego doświadczają tamtejsi wierzący i zrozumieć, jakie bóstwa opiekuńcze są im potrzebne w podróży. Stąd choćby kult świętego od przekraczania granicy. Za to w bardzo ciekawy sposób ewoluowało Arka podejście do wiary.

AW: No tak. Zaczęło się od przeogromnej fali pomocy, jaką otrzymywałem po drodze. W jednostkowych przypadkach, niczym manna z nieba spadały mi pod nogi bochny chleba i butelki z wodą, więc zacząłem się zastanawiać czy naprawdę jestem w tej podróży sam, czy nie. Zanim wyruszyłem w drogę, moja wiara była „wiarą instant” przemieloną przez kamienie młyńskie administracji polskiego Kościoła katolickiego. I zastanawiałem się, czy ta wędrówka może coś we mnie zmienić. Może coś na nowo wyrośnie? A nuż coś z tego, co się przemieliło w Amerykach, wykiełkuje na polskim gruncie? Nie stałem się jednak gorliwie wierzącą osobą, choć ciekawie było zaobserwować, jak inaczej może funkcjonować Kościół i jak człowiek naprawdę może stać się jego aktywną częścią. Zobaczyć wręcz namacalnie, że Kościół może być częścią społeczności i społeczność może być częścią Kościoła. Tak, to było fascynujące przeżycie.

OS: Zresztą już zaprosiliśmy do Polski znanego ci z książki księdza Nicolása, żeby mógł zobaczyć pielgrzymkę częstochowską, bo chcielibyśmy, żeby teraz to polska religijność przejrzała się w oczach Meksykanina.

AW: To swoją drogą też jest interesujący fenomen kulturowy. Marzymy o tym, żeby się kiedyś przejść w takiej pięknej, długiej pielgrzymce na przykład ze Szczecina do Częstochowy. Ciekawi nas, jak się chodzi w takich pielgrzymkach. Co motywuje ludzi, żeby w nie wyruszyć? I co oni znajdują na poboczach tym razem polskich dróg.

Zakończę ostatnim śląskim akcentem. Wasza książka może też służyć jako kompendium informacji o filozofii chodzenia i pełna jest historii piechurów maszerujących w imię lepszego jutra. Kiedy czytałam ten fragment od razu pomyślałam o prof. Andrzeju Gwoździu z UŚ, który podczas zajęć często odnosi się do wędrówki Wernera Herzoga z Paryża do Monachium, jaką ten reżyser odbył w 1974 r., gdy dowiedział się o śmiertelnej chorobie swojej przyjaciółki Lotte Eisner. Z czasem ta wyprawa obrosła legendą, bo u Eisner pojawiła się remisja, co pozwoliło jej dożyć sędziwego wieku. Ponoć Herzog kiedyś zadeklarował, że jeśli otworzy szkołę filmową, to będzie do niej przyjmował wyłącznie studentów, którzy przeszli co najmniej 5000 kilometrów.

OS
: O! To byśmy się zakwalifikowali.

AW: My z kolei słyszeliśmy, że w Korei Południowej ludzie, którzy przeszli Camino de Santiago, wpisują to do CV, bo ta informacja zwiększa prawdopodobieństwo zaproszenia na rozmowę kwalifikacyjną.

No to pozostaje mi życzyć rozbicia banku rynku pracy.

tekst: Pola Sobaś-Mikołajczyk | zdjęcia: archiwum Oli i Arkadiusza
ultramaryna, lipiec/sierpień 2022



>>> Wędrówki Oli i Arkadiusza można śledzić na fb/StonesOnTravel








KOMENTARZE:

nie ma jeszcze żadnych wypowiedzi....


SKOMENTUJ:
imię/nick:
e-mail (opcjonalnie):
wypowiedz się:
wpisz poniżej dzień tygodnia zaczynający się na literę s:
teksty
FESTIWAL ARS CAMERALIS. RETROSPEKCJA: Piękny trzydziestoletni
koncert Jane Birkin w ramach Festiwalu Ars Cameralis, Teatr Zagłębia w Sosnowcu, 10.11.2011 Proszę sobie wyobrazić:... >>>

DARIA ZE ŚLĄSKA: Rozmowy przerywane
Pseudonim artystyczny zobowiązuje, bo Daria ze Śląska związana jest z nim od urodzenia. Mogła zostać zawodową siatka... >>>

NATALIA DINGES: W procesie przemieszczania
Aktorka i choreografka. Współpracowała z większością teatrów na południu Polski (Katowice, Bielsko-Biała, Tychy, S... >>>

VITO BAMBINO: Vito na urodziny Kato
10 września po raz kolejny Katowice w unikatowej formie będą świętować swoje urodziny. Jak na Miasto Muzyki UNESCO p... >>>

OLA SYNOWIEC I ARKADIUSZ WINIATORSKI: Marsz w długim cieniu rzucanym przez mur
Mur graniczny pomiędzy Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi Wszystkie osiągnięcia ludzkości są konsekwencją dwóch... >>>

MICHAŁ CHMIELEWSKI: O zagubieńcach i outsiderach
Michał Chmielewski trzy miesiące po skończeniu Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach zadebiutowa... >>>

ANNA I KIRYŁ REVKOVIE: Nawet wojna nie zatrzyma kreatywności
Z Anną i Kiryłem Revkovami – muzykami jazzowymi z Ukrainy – rozmawiamy o ich drodze do Katowic, sztuce... >>>
po imprezie
Ostatnio dodane | Ostatnio skomentowane
Upper Festival 2019
5.09.2019
Fest Festival 2019
26.08.2019
Off Festival 2019
9.08.2019
Festiwal Tauron Nowa Muzyka 2019
27.06.2019
Off Festival 2018
10.08.2018
Podziel się z resztą świata swoimi uwagami, zdjęciami, filmami po imprezach.


Ultramaryna realizuje projekt pn. „Internetowa platforma czasu wolnego” współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju
Regionalnego w ramach RPO WSL na lata 2014-2020. Celem projektu jest zwiększenie innowacyjności, konkurencyjności i zatrudnienia w przedsiębiorstwie.
Efektem projektu będzie transformacja działalności w stronę rozwiązań cyfrowych. Wartość projektu: 180 628,90 PLN, dofinansowanie z UE: 128 035,50.
o nas | kontakt | reklama | magazyn | zgłoś błąd na stronie | © Ultramaryna 2001-2022, wszystkie prawa zastrzeżone