Ta strona używa plików cookies.
Polityka Prywatności    Jak wyłączyć cookies?
AKCEPTUJĘ
piątek 3.05.24

START
LOKALE
FORUM
BLOGI
zgłoś imprezę   
  ultramaryna.pl  web 
TOMASZ STAŃKO: Dusza rzeczy – istota spraw

Wywiad z Tomaszem Stańko.

Ultramaryna: Właśnie ukazała się pana nowa płyta, w jaki sposób podchodzi pan do realizacji nagrań – czy jest to błyskawiczny, intuicyjny impuls, czy może dłuższe i żmudne przygotowania?

Tomasz Stańko:
Chyba to i to. To jest dość długi proces, bo od powstania projektu zasadniczo cały czas rozważam wszystkie możliwości. Często jest to także w jakiś sposób przypadek, czyli rodzaj improwizacji rozciągniętej w czasie. Nic de facto nie ustalam specjalnie, miewam różne pomysły w trakcie pracy nad płytą. Ostatnia moja płyta była wydana ponad dwa lata temu („From The Green Hill”) i już myślałem o nowej produkcji. Miałem kilka innych pomysłów, rozmawialiśmy o tym wszystkim z producentem, który jest pierwszym partnerem o decydującym głosie i działa na mnie inspirująco.

Ten proces nie jest łatwy do opisania, bowiem przebiega na dość ulotnej platformie, ocierając się chwilami nawet o sferę natchnień. W rezultacie skrystalizował się pomysł, że jednak chętnie nagrałbym płytę z polskim tercetem, z którym nota bene grywałem już wiele razy. Pomysł zresztą wyszedł z ust producenta, Manfreda Eichera, który słyszał gdzieś o nich i podsunął mi ten pomysł, choć sam o tym myślałem już od dawna. To jest właśnie ten pierwszy element.

Następnie przygotowywałem wspólne spotkanie z producentem, bowiem producent nie jest łatwym człowiekiem do współpracy, jest dosyć despotyczny. Atmosfera w studiu nie jest lekka, lecz raczej pełna ekscytującego spięcia. W związku z tym i muzycy, i producent muszą być przygotowani. Miałem taką okazję, że mogłem ich zaprosić jako sekcję rytmiczną do projektu From The Green Hill, na festiwal ECM-u do Włoch, gdzie był pan Eicher. Po koncercie Eicher był wyjątkowo zaskoczony poziomem tych młodych muzyków i bardzo pozytywnie nastawiony na sesję nagraniową, co było ważnym elementem w przeprowadzaniu całego nagrania i zapewniało interesującą, dobrą i kreatywną atmosferę. Więc jak gdyby te wszystkie elementy zostały spełnione i potem nastąpiło samo nagranie, które zajęło de facto dwa dni i jeden dzień zgrania.

Były to dość ciężkie dwa dni, pracowaliśmy od rana do wieczora, żeby nagrać cały materiał, czyli ponad 70 minut muzyki. Jak zwykle przy ECM-owskich produkcjach były to jakby dwa skontrastowane ze sobą dni. Z jednej strony pierwszy z nich był miły, otwarty i zrelaksowany, w którym nagrywaliśmy wszystkie swoje stare i nowe kompozycje jak leci. I tu się wszystko układało w pewien określony nastrój, który potem nazwaliśmy nastrojem „soul of things” [dusza rzeczy, istota spraw, jednocześnie tytuł nowej płyty – przyp. red.]. W ogóle ta nazwa kleiła całość produkcji, która odbywała się w pewnym określonym nastroju wynikającym z niej samej i z pogody, która była w tym czasie w Oslo, z atmosfery w studiu i prób.

Natomiast drugi dzień był bardziej ostry, wymagający i cięższy do zniesienia. Oni [muzycy – przyp. red.] wspaniale to znieśli, co zresztą o nich znakomicie świadczy, bo są pełną gębą muzykami i potrafią pracować i w stresie, i kiedy jest przyjemnie, bez żadnej różnicy dla samej muzyki. Potem następuje zgranie – to jest już miły stan, w którym decydowaliśmy, jaka będzie kolejność utworów, jak będą przebiegały detale, co minimalnie wyciąć, ale to praktycznie się nie zdarza, nie pamiętam, żeby coś takiego było. Raczej istotna jest sprawa kolejności i samego balansu, czyli zmiksowania wszystkich utworów.

Oczywiście wcześniej mieliśmy jednak próby. Przygotowywaliśmy ten materiał dwa tygodnie, bo grywaliśmy koncerty jeszcze na festiwalach na Sardynii, w Polsce i w innych miejscach. Zatem grywaliśmy ten program w różnych konfiguracjach, ale cały czas nic nie było ustalane. Wszystko miało się ustalać w trakcie nagrania i tak też się ustalało.

Czy kontrakt zawarty z tak prestiżowym wydawcą jak firma ECM daje panu pełną wolność artystyczną? Czy też zmusza do pewnych kompromisów? Daje mi całkowitą wolność! Bo co znaczy wolność? Nigdy nie ma wolności. Albo jest się zobligowanym tym, że chce się sprzedać więcej lub mniej, albo jest się zobligowanym ludźmi, z którymi się gra. Nigdy nie ma wolności. Sztuka nie jest wolnością – wolność jest anarchią w jakiś sposób. Sztuka ma zawsze ramy. Nagrywanie w wytwórni ECM zawsze w jakiś sposób obliguje do zachowania praw panujących w konwencji tej wytwórni, to jest niejako oczywiste. Wolność jest taka, że mogę odmówić pracy dla ECM lub też przenieść się do innej wytwórni. Więc jeśli podjąłem decyzję, że będę pracował z ECM-em – co jest zaszczytem dla mnie i honorem, bowiem sama pozycja Eichera na rynku i jego status, wiedza, a nawet wielkość, powodują, że jest to największa przyjemność współpracować z tego typu producentem – to powinienem się tego trzymać.

W praktyce jest tak, że im większy producent, im większej miarki człowiek, tym się mniej wtrąca. Taka jest de facto rzecz. On stwarza despotyczną atmosferę, ale to jest co innego, mali odpadają w tym momencie i mówią, że się wtedy wtrąca, a on się nic nie wtrąca, on tworzy pewną atmosferę w studiu, wynikającą z jego doświadczenia, która jest ekscytująca.

Jaka jest pana opinia o polskiej publiczności na tle pana europejskich i światowych doświadczeń? Publiczność jest wszędzie taka sama – bardzo dobra! I to od nas głównie zależy jak się gra, ale też od samej muzyki. Publiczność także wpływa na koncert, na atmosferę, ale to jest błędne koło, bowiem publiczność wtedy jest dobra, kiedy my zaczynamy dobrze grać. Kiedy jesteśmy w formie, to publiczność, która przeważnie jest pozytywnie nastawiona do moich koncertów, momentalnie reaguje, głębiej się wciąga. Publiczność jest wspaniała, to jest absolutnie najbardziej sprawiedliwy sędzia. I wszędzie zasadniczo jest dosyć podobna, nawet w ubiorze, powiedziałbym, i w pewnego typu stylu. Nie widzę tu naprawdę różnicy.

Komponuje pan również muzykę filmową – czy wynika to z pana zainteresowania filmem, czy raczej jest tak, że jest to odpowiedź na konkretne zamówienia, bowiem filmowcy słuchają Tomasza Stańki i chcą mieć pana trąbkę w swojej produkcji? Ten ostatni aspekt jest oczywiście także istotny. Bo faktycznie, jeśli któryś z filmowców chce mieć u siebie w filmie moją trąbkę i atmosferę, którą ona ze sobą wnosi, to kieruje się do mnie z pytaniem o muzykę. Ale na pewno ważniejszym elementem przy podejściu do pisania tej muzyki jest dla mnie fakt, że bardzo kocham film i uważam, że jest on naprawdę wspaniałą sztuką medialną, sztuką przyszłości, synkretyczną – łączącą wiele elementów.

Jest dziedziną coraz bardziej zespołową, już nie tylko reżyserzy czy operatorzy nadają ton filmom, ale w nowym kinie amerykańskim wszyscy: począwszy od montażystów, a skończywszy na scenografach. To jest sztuka naprawdę grupowa, co jest bardzo bliskie jazzowi, bo my też uprawiamy niejako grupową sztukę. W związku z tym te wszystkie elementy sprawiają, że bardzo poważnie podchodzę do muzyki ilustracyjnej.

Ostatnio spotkałem się z opinią pewnych ortodoksyjnych zwolenników free jazzu, że Tomasz Stańko się skomercjalizował i stara się grać muzykę dla coraz szerszej publiczności… Tak, to prawda, że staram się grać muzykę dla coraz szerszej publiczności. Mam takie osobiste, bardzo głębokie przekonanie, że w sztuce, tak jak w życiu, istnieje kierunek. Jesteśmy na drodze i dążymy w pewnym kierunku. Wszystko zależy od tego, w jakim kierunku zaczniemy iść w młodości. Ja szedłem od dzikości, więc idę w kierunku łagodności, uproszczeń, komunikatywności – od szaleństwa, ekstremów, anarchizmu i powiedzmy od elitarności, idę w kierunku odwrotnym.

To mi kiedyś wytłumaczył Starzewski, konstruktywista, precyzjonalista, matematyk, jeśli chodzi o koncepcję swojej plastyki. Kupowałem od niego obraz i w pewnym momencie mówi do mnie tak: „tu dodałem parę kropel poezji, parę plamek poezji…” I zrozumiałem, że ten kierunek w życiu jest dla mnie ważny.

Nie wiem czy dla wszystkich jest ważny, ale kroczę po tej drodze, silnie i konsekwentnie idę w tym kierunku. I robię to z przyczyn czysto, głęboko artystycznych. Nie interesuje mnie w ogóle sprawa poklasku, to jest co innego – chcieć mieć coraz większą publiczność. Można mieć takie dzieło, które trafia do osób absolutnie odkręconych, wyrafinowanych, ale również ma kable do innych ludzi, którzy inne rzeczy potrafią zrozumieć i jeśli struktura jest niezwykle skomplikowana, sztuka może trafiać do coraz większej ilości odbiorców.

Myślę, że taka właśnie jest przyszłość sztuki, że to wszystko idzie w tym kierunku. Na pewno mnie nigdy nie chodziło o poklask. Natomiast ze zdziwieniem obserwuję tego typu myślenie, jeśli chodzi o koncertowanie u całej plejady muzyków ze sceny jassowej, którym właściwie, z tego co widzę, nie zależy na pewnej koncepcji uprawiania sztuki, tylko na sprawie poklasku (śmiech).

Jakby się dobrze przypatrzeć, to właśnie tak to wygląda. A poklask to jest zupełnie inne zagadnienie niż komunikatywność. Według mnie to często idzie w parze, bo jeśli muzyka jest bardziej komunikatywna, to siłą rzeczy ma się większy poklask, ale tutaj są inne motywy u źródeł tego podejścia.

Jedni mówią, że jazz umarł, że to już tylko muzealna muzyka. Inni, że przeżywa renesans i jak nigdy dotąd łączy się z innymi gatunkami muzyki, od muzyki współczesnej i klasycznej począwszy, a na hip-hopie skończywszy. Co pan o tym sądzi? Na 100% to ostatnie stwierdzenie jest prawdziwe. Mnie się wydaje, że problem polega na tym, że to jest źle postawione pytanie. Dlatego, że nic się nie kończy, a wszystko płynie, ewoluuje. Czy barok się skończył? Oczywiście, że nie i nigdy się nie skończy, jeśli chodzi o muzykę, gdyż ludzie zawsze będą słuchali Bacha i muzyki barokowej, bo jest piękna. A skończył się może w tym sensie, że już nikt tak nie komponuje. Co nie jest też do końca prawdą, bo ludzie jednak używają i fugi, i pewnych konwencji, które barok wniósł do historii muzyki. W związku z tym nie wierzę, żeby jazz się skończył. Jak może się skończyć pewna konwencja grania? Przecież ludzie zawsze będą chcieli tego słuchać i uczyć się tak grać! To jest częste pytanie. Nic się nie kończy, ale jednocześnie wszystko się kończy; rodzi się i umiera w tym samym czasie.

Z drugiej strony nie ma takich silnych indywidualności jak były za czasów Coltrane’a, Davisa, Parkera, ale może to o niczym nie świadczy, może zmienia się sposób kształtowania sztuki, może już nigdy nie będzie takich indywidualności? Może już nie będzie nigdy Picassów ani Leonardów Da Vincich? Może będą grupy ludzi, może będą szybkie zmiany, może będzie inaczej? W tej chwili młodzi muzycy grają w różnych stylach, mieszają je i łączą, koktajlują. No bo po co mają wymyślać coś nowego, jak było już tyle genialnych rzeczy parę chwil temu?

Czy jest to zatem pozytywny przejaw, czy raczej brak inwencji twórczej? Zdecydowanie jest to pozytywna sprawa, tylko jest to jak gdyby inna forma kreatywności i świeżości.

Czego poza jazzem pan słucha? Z rocka bardzo lubię Red Hot Chili Peppers za ich muzykę i brzmienie. Parę utworów z „Black & Blue” Stonesów całkiem mi się podobało. Nie jestem wielkim zwolennikiem rocka, aczkolwiek cenię np. Lenny Kravitza i kilka rzeczy U2. Oni mają świetne brzmienie, świetny czad. Ale generalnie lubię muzykę czarną. W dawnych czasach bardzo lubiłem Marleya. Lubię soul-jazz Browna i często kładę go na talerz. Równie często słucham Prince’a, Stinga, lubię dobry pop, ostatnie hip-hopowe produkcje, lubię Wu-Tang, Roni Size’a i nową elektronikę brytyjską. Również muzykę klasyczną, np. Szostakiewicza w wykonaniu Jarreta. Także mam duży rozrzut. I lubię słuchać tej muzyki bardzo bałaganiarsko i odbierać sztukę również w taki sam sposób. Lubię mieszać wszystko, tak jak w zupie. Salsa – tak jak sos, czyli mieszanka!

Pracę nad którą płytą najmilej pan wspomina? Każda była trochę inna i każda była ekscytująca. Czy była przyjemna, czy nieprzyjemna to jest inne zagadnienie. Każda wygląda trochę inaczej, wszystkie były głęboko przeżywane. Nad każdą pracowałem bardzo długo.

Miło było pracować, jakby z najmniejszą odpowiedzialnością, nad „Litanią” Komedy, bowiem kompozycje były już gotowe. Nie miałem tego stresu, który zresztą także jest bardzo ekscytujący, napisania nowych rzeczy. Że trzeba stworzyć coś nowego. Tu wszystko było.

rozmawiali: Andrzej Kalinowski, Kordian Wesołowski | na zdjęciu: Tomasz Stańko Kwartet
ultramaryna, kwiecień 2002



Tomasz Stańko – jeden z najlepszych polskich jazzmanów. Urodził się w 1942 r. w Rzeszowie. Ukończył Państwową Wyższą Szkołę Muzyczną w Krakowie w klasie trąbki. W wieku 19 lat został zaproszony do współpracy przez Krzysztofa Komedę. Nagrywał z czołówką polskich i światowych muzyków jazzowych. Koncertował na całym świecie, zdobywając uznanie międzynarodowej publiczności. Jest jedną z najbardziej oryginalnych postaci świata muzycznego. Jego kunszt i nowatorskie podejście do muzyki wyznaczają mu od lat czołowe miejsce w świecie jazzu. Nagrał kilkadziesiąt płyt. Od kilku lat nagrywa dla prestiżowej wytwórni niemieckiej ECM Records. Niedawno dla tejże wytwórni nagrał wraz z muzykami Simple Acoustic Trio (Marcinem Wasilewskim, Michałem Miśkiewiczem i Sławomirem Kurkiewiczem) album „Soul Of Things”. Komponuje także muzykę do filmów i spektakli teatralnych.








KOMENTARZE:

nie ma jeszcze żadnych wypowiedzi....


SKOMENTUJ:
imię/nick:
e-mail (opcjonalnie):
wypowiedz się:
wpisz poniżej dzień tygodnia zaczynający się na literę s:
teksty
FESTIWAL ARS CAMERALIS. RETROSPEKCJA: Piękny trzydziestoletni
koncert Jane Birkin w ramach Festiwalu Ars Cameralis, Teatr Zagłębia w Sosnowcu, 10.11.2011 Proszę sobie wyobrazić:... >>>

DARIA ZE ŚLĄSKA: Rozmowy przerywane
Pseudonim artystyczny zobowiązuje, bo Daria ze Śląska związana jest z nim od urodzenia. Mogła zostać zawodową siatka... >>>

NATALIA DINGES: W procesie przemieszczania
Aktorka i choreografka. Współpracowała z większością teatrów na południu Polski (Katowice, Bielsko-Biała, Tychy, S... >>>

VITO BAMBINO: Vito na urodziny Kato
10 września po raz kolejny Katowice w unikatowej formie będą świętować swoje urodziny. Jak na Miasto Muzyki UNESCO p... >>>

OLA SYNOWIEC I ARKADIUSZ WINIATORSKI: Marsz w długim cieniu rzucanym przez mur
Mur graniczny pomiędzy Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi Wszystkie osiągnięcia ludzkości są konsekwencją dwóch... >>>

MICHAŁ CHMIELEWSKI: O zagubieńcach i outsiderach
Michał Chmielewski trzy miesiące po skończeniu Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach zadebiutowa... >>>

ANNA I KIRYŁ REVKOVIE: Nawet wojna nie zatrzyma kreatywności
Z Anną i Kiryłem Revkovami – muzykami jazzowymi z Ukrainy – rozmawiamy o ich drodze do Katowic, sztuce... >>>
po imprezie
Ostatnio dodane | Ostatnio skomentowane
Upper Festival 2019
5.09.2019
Fest Festival 2019
26.08.2019
Off Festival 2019
9.08.2019
Festiwal Tauron Nowa Muzyka 2019
27.06.2019
Off Festival 2018
10.08.2018
Podziel się z resztą świata swoimi uwagami, zdjęciami, filmami po imprezach.


Ultramaryna realizuje projekt pn. „Internetowa platforma czasu wolnego” współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju
Regionalnego w ramach RPO WSL na lata 2014-2020. Celem projektu jest zwiększenie innowacyjności, konkurencyjności i zatrudnienia w przedsiębiorstwie.
Efektem projektu będzie transformacja działalności w stronę rozwiązań cyfrowych. Wartość projektu: 180 628,90 PLN, dofinansowanie z UE: 128 035,50.
o nas | kontakt | reklama | magazyn | zgłoś błąd na stronie | © Ultramaryna 2001-2022, wszystkie prawa zastrzeżone