Ta strona używa plików cookies.
Polityka Prywatności    Jak wyłączyć cookies?
AKCEPTUJĘ
czwartek 2.05.24

START
LOKALE
FORUM
BLOGI
zgłoś imprezę   
  ultramaryna.pl  web 
HAZARD: Pikowanie

Salony gier prowadzone i kontrolowane przez bezpiekę. Ukryte kamery, które wyłapywały nowicjuszy i ustawiane maszyny, które wypłacały im ogromne sumy, by wciągnąć ich w nałóg. Czy tak wyglądał śląski hazard 30 lat temu? Zbyszek Majewski – mistrz automatów i nałogowy hazardzista opowiada o swoim życiu.

Na początku wywiadu Zbyszek powiedział: „załóż coś na oczy, masz wzrok śledczego”. Przez resztę rozmowy – z braku innych – miałem na twarzy stare, różowe okulary.

Ultramaryna: O co chodzi z tymi okularami?

Zbyszek Majewski: Mam złe wspomnienia, 20 lat temu śledczymi były kmiotki, teraz to inteligentni ludzie. Działają w zmowie, jeden cię upodli, drugi przeprosi, poczęstuje papierosem i zabarykaduje mózg, nawet nie będziesz wiedział kiedy się przed nim otworzysz…

Kiedy zdałeś sobie sprawę, że jesteś hazardzistą? Hazardzistą byłem już jako dziecko, prowokowałem kolegów do gry w karty, odrywałem od zajęć. Pasjonowała mnie gra w oczko – wyciąganie kart, ten dreszcz, ta chwila emocji. Czułem adrenalinę, podobało mi się to już w wieku 13 lat. Graliśmy dla zabawy i o drobne kwoty, ale już wtedy zaczynałem się gubić, choć nie potrafiłem jeszcze tego nazwać.

A ciąg dalszy? Nastąpił kilka lat później, w ‘74, może ‘75 roku. Byłem wtedy kinooperatorem, zarabiałem mało, ale kochałem tę pracę. Nie robiłem tego dla zysku – dla zysku chodziłem na targowisko i handlowałem płytami albo ubraniami. Matka miała wtedy kiosk jarzynowy w Katowicach, tuż obok Spodka. Mieliśmy tam wykupione obiady, w „Olimpijskiej”, a obok mieścił się też salon gier z automatami. Pierwszy dzień pamiętam jak dziś, siostra mamy chodziła do tego salonu i naopowiadała jej pięknych historii, ile można wygrać i jak dobrze się zabawić, więc postanowiliśmy pójść. Wygraliśmy wtedy drobne kwoty, nie przegraliśmy nic, to był piękny dzień. Już wtedy zwróciłem uwagę na pewne objawy u mamy. Nie potrafiła odejść od automatu, zapomniała, że musi być w kiosku, ja zresztą też zapomniałem, że muszę jechać do dziewczyny. Tego pierwszego dnia wypaliłem multum papierosów, chyba ze trzy paczki – to oczywiście z emocji, z kontaktu z automatem. Te kolorowe światła, dźwięk jaki wydawał automat, gdy wypadały z niego pieniądze, różne dzwoneczki – człowiek był zahipnotyzowany, wzrokowo, słuchowo… Zacząłem przywiązywać się do automatu uczuciowo. Może ci się to wydać banalne, ale gdy się przy nim stawało, można go było pokochać. On dawał pieniądze, wrzucałem jedną monetę, a on wyrzucał mi 50 albo 100 innych – czyż nie można pokochać takiej maszyny? Po pierwszej wizycie w salonie nie mogłem zasnąć w nocy, marzyłem jak fajnie by było wygrywać codziennie, jak szybko i łatwo mógłbym teraz zaimponować innym ludziom. Może gdybyśmy wtedy przegrali, to już nie pokusiłoby mnie ani mamy. Ale zabrany z kiosku na cel gry utarg zwrócił się i to był początek złego – wygraliśmy dwa razy więcej niż przynieśliśmy.

Jak sądzisz, co decyduje, że człowiek staje się hazardzistą? Moim zdaniem nie ma ludzi odpornych na hazard. Jeśli człowiekowi zdarzyło się coś takiego, co zdarzało się moim przyjaciołom – kogokolwiek bym nie zabrał na spotkanie z automatami czy tam, gdzie można wygrać pieniądze, i jeśli ten ktoś wygrał, momentalnie stawał się poddany. W psychice takiego kogoś tworzy się fantastyczny stan, szczególnie, gdy jest to osoba lubiąca pieniądze. Ja zawsze stawałem z boku, dawałem im jakąś kwotę, mówiłem „graj” i obserwowałem. Widziałem, że jedni zachowywali się spontanicznie, drudzy próbowali kontrolować sytuację i nie wpadali w euforię, bo krępowali się innych ludzi, ale później przestawali się bać i np. podskakiwali przy wygranej, następował okrzyk czy coś takiego. Jedni mieli rumieńce, inni bledli jak ściana, inni znów mieli tiki nerwowe – oblizywanie kącików ust, poprawianie garderoby, czasem padały słowa, których potem ci ludzie nie pamiętali… To nie była gra w karty w domu, w miłej, ciepłej atmosferze, tu działo się coś, na co nie miało się wpływu. Wrzucasz żeton, pociągasz wajchą i czekasz, a wszystko rozgrywa się poza tobą, patrzysz tylko jak obracają się bębny. I to było piękne, leci śliwka, potem znów, a ja już wyprzedzam ten trzeci bęben, mówię będzie śliwka, buch! Wchodzi trzecia, jest dzwonek, brzęk monet świdruje głowę, wszyscy ludzie przychodzą popatrzeć ile mi się sypie… Gdy kogoś przyprowadzałem, to rzadko przegrywał. Czasami wydawało mi się, że jest tam ukryta kamera, która wyłapuje nowe twarze, jeśli jesteś nowy – musisz łyknąć bakcyla, musisz wrócić. Gdy wracałeś po raz któryś, to już ich nie obchodziłeś, już byłeś ich człowiekiem. I tak wrócisz. Nawet jeśli dzisiaj wygrasz, to jutro przyjdziesz znowu.

Co działo się potem z tymi ludźmi? Miałem na sumieniu różne osoby, obiecywałem, że nie zawiodę, byłem kimś, kto wie jak grać. Mówiłem: choć, zobaczysz, będziesz ze mnie zadowolony, jak wygrasz to wezmę 50%. Mówiłem na jakich automatach ma grać, jak szarpać rączką – oczywiście to gówno dawało czy on tą rączką szarpnął, czy nie. Czasem wygrywali, wtedy byli mi wdzięczni, płacili połowę pieniędzy. Wielu umawiało się ze mną na następny dzień grania, natomiast gro osób zaczęło chodzić na własną rękę, bo nie chcieli się już dzielić. Potem ich spotykałem, wymawiali się, że nie mieli czasu zadzwonić, że mieli inny rozkład zajęć itd. Część z nich szybko zaczynała przegrywać, ci już narzekali, często popożyczali już gdzieś pieniądze, czasem zaczepiali mnie „a po coś ty mnie tu przyprowadził, to jest przez ciebie, to jest twoja wina, wziąłem z książeczki, nigdy ci tego nie daruję…”. Nie przyznawałem im racji, ale biłem się w piersi – przecież to moja wina mówiłem, ponoszę część odpowiedzialności. Te osoby zwykle szybko popadały w potężne długi… Długi jak długi, ale najgorzej gdy zaczynali kraść, wynosić różne rzeczy z domu. Były też osoby fartowne, ci stawiali koniaki, szampany, grali dalej i wygrywali. Wszyscy wiemy, że są osoby, które mają w życiu fart, na które mówi się „w czepku urodzone”, ja do nich nie należę. Często wmawiałem sobie „jutro będę tą osobą”, stałem się przesądny, wypatrywałem kominiarza, siódemek w rejestracjach, interpretowałem sny... Narobił na mnie ptak, wdepnąłem w gówno, to były nieomylne znaki, że będzie wygrana – z tymi dwiema rzeczami nigdy się nie sprawdziło, zawsze natomiast sprawdzał się kominiarz. Wszystko sprowadzało się do znalezienia sobie wymówki dla siebie samego, gdy wracało się już stamtąd, usprawiedliwienia, że znów się przegrało.

Ile czasu minęło, zanim cię to przerosło? Początkiem wszystkiego był fakt, iż w Spodku mieli dobrą strategię – przez pierwsze pół roku automaty w większości wygrywały, bo nastawili je na dawanie, to była dobra zagrywka. Chodziło im o to, żeby poszła fama, że można szybko i łatwo wygrać, żeby zaczęło przychodzić wiele osób. Lokal był pod kuratelą bezpieki, nawet pracownicy byli emerytowanymi lub czynnymi funkcjonariuszami MO, a dochód z salonu szedł do MSW. Bębny w automatach kręciły się wolniej, w innym rytmie, technicznie automaty źle działały. Za pieniądze obsługa techniczna ustawiała je pod konkretne osoby, to była wewnętrzna inicjatywa pracowników. Najpierw uszkadzali maszyny, a potem pod pozorem naprawy ustawiali je. Obsługa, serwis, portierzy nie mogli grać, ale każdemu radzili za odpowiednią dolę, na którym automacie zagrać. Ja skorzystałem z tych rad trzy razy, ale nawet nie podejrzewałem, że wszystko to było ustawione. Po pół roku zacząłem przegrywać. Straty były ogromne, nikt już nie chciał mi pożyczyć, posprzedawałem co mogłem, w kinie miałem bumelki, na targu należności u dostawców. Nauczyłem się naciągać, wyłudzać pieniądze. Natomiast system w Spodku funkcjonował dalej, tyle że na mniejszą skalę i tylko dla konkretnych, zdolnych słono zapłacić osób. Dla takich obsługa ustawiała automaty już na poranek – tam zawsze była kolejka do wejścia, ale na jej czele stały ciągle te same osoby. Jeśli lokal otwierali o 11.00, to automaty były robione o 10.00 rano. Widziałem człowieka, który wygrywał non-stop, on z technikami niby się nie znał, ale czasami widywałem ich razem w knajpach. Ja zacząłem kraść – wcześniej kradłem dla szpanu, żeby mieć na papierosy, ale nigdy dla hazardu. Kradłem w pracy, na targowisku, okradłem kiedyś nawet kogoś w salonie. Trafiłem wtedy na niezłą gotówkę, specjalnie z tym człowiekiem przegrałem w kręgle, żeby nie musiał płacić, żeby nie sięgał po ten portfel. Robiłem wszystko, żeby wejść za kraty, czułem, że jest to blisko. Wszystko chyliło się ku upadkowi. Wygrywałem wprawdzie drobne kwoty, które sprawiały mi radość przez godzinę, ale wiedziałem, że w ogólnym rozrachunku i tak już się nie odegram, to były kropelki w morzu.

A nie pytałeś się zatem, po co w ogóle grasz? Tak, wcześniej inni też już o to pytali, ale do mnie to nie docierało, nie umiałem tego przeanalizować, przekalkulować, zwieść, jak to ugryźć po co tam chodzę. Chodzę, bo jest to dla mnie przyjemność. Ale gdy słyszałem – jaka to może być przyjemność, gdy ty potem kopiesz w ściany, gryziesz swoją dłoń, prosisz Boga, by odebrał ci prawą rękę? W momencie, gdy mogłem z kasyna już wyjść, gdy miałem odpowiednią kwotę, coś odzywało się wewnątrz mnie, jakaś komórka – Zbyszek, a na co ci te pieniądze? A po cholerę ja mam wyjść, przecież i tak jutro wrócę i wszystko przegram? Już byłem zaślepiony. Gdy byłem w środku, nigdy nie przeszła mi przez głowę myśl – pooddawaj długi. Dopiero potem, gdy przegrałem, mówiłem: o ty cholero, czemuś ty nie wyszedł, czemuś nie oddał - kwota była fajna, mogłeś oddać, nie byłbyś do przodu, ale już na czysto! Potem jeszcze te refleksje: po co ty tam idziesz, skoro wygrywasz i nie wychodzisz? Idę tam po to, żeby sobie pograć, idę bo... Więc jeśli ja już nie potrzebuję wygranej, to muszę spędzać czas w tym salonie, mierzi mnie świat, jest szary, a ja mam go w dupie. Idę, bo żyję z dnia na dzień, dziewczyna i tak już spisała mnie na straty, reszta też… Wszyscy mówili „przegrany, przegrany, przegrany”. I tak po 10, po 12 godzin… Nie powiem, zdarzało się, że było coś pilnego, to wtedy wychodziłem.

Jak trafiłeś do więzienia? Spotkałem faceta, który też handlował spodniami i szukał wspólnika. Zaprzyjaźniliśmy się, nie chodziłem z nim do kasyna, bo on się bał. Mówił, że woli przepić, niż iść choćby pooglądać. Wpadł kiedyś na pomysł, żeby podrabiać książeczki PKO, a miał ku temu talent i znał techniki. Byłem zbyt głodny tych pieniędzy, by odmówić, by zdawać sobie sprawę z konsekwencji, mimo że wiedziałem jak jest w komunistycznym więzieniu, bo jeździłem po zakładach z kinem objazdowym. Zaczęliśmy, chodziliśmy po bankach przez miesiąc, potem milicja dziwiła się, że nigdzie się nie zorientowali. Pewno trwało by to jeszcze dłużej, gdyby mój wspólnik nie poprosił mnie o pomoc przy odzyskaniu pieniędzy od człowieka, który go oszukał. Nie będę już się rozdrabniał, ale sprawa zakończyła się 6-letnim wyrokiem m.in. za fałszerstwo. Liczyłem, że więzienie pomoże mi odizolować się od hazardu. Myliłem się. Żeby tam przetrwać grałem we wszystko, w co tylko się dało – zakładałem się ze współwięźniami o papierosy, na której lampie w celi usiądzie mucha. Dzięki temu udało mi się zdobyć tam jakąś pozycję, co było osiągnięciem z uwagi na to, że nie byłem grypsującym.

Czy ta pozycja pomogła ci jakoś na wolności? Ta pozycja okaleczyła mnie na całe życie, bowiem wykorzystał to nadzór. Ówczesna administracja współpracowała ze służbami bezpieczeństwa. Ale sposób, w jaki zostałem współpracownikiem SB w latach więziennych, sposób, w jaki zostałem konfidentem ówczesnych władz, chciałbym opisać w swojej książce. Odpowiadały za to nieistniejące już dziś struktury, jak np. dział ochrony w więzieniu, którego faktycznym zadaniem było wyłapywanie inteligentnych więźniów i wykorzystywanie ich do celów władz...

Co było dalej? Po wyjściu sam zorganizowałem sobie hazard na ulicy, wynająłem 3 ludzi i jakoś się kręciło. Tak jak w więzieniu pustoszyłem zapasy innych więźniów, tak na wolności robiłem to dzięki hazardowi ze zwykłymi ludźmi. Jeśli udawało się tam, gdzie był rygor i prawdziwe cwaniactwo, to musiało udać się na wolności. Graliśmy w karty, kości, a jedyną osobą, która nie przegrywała był właściciel, czyli ja. Pieniądze z gry ulicznej przeznaczałem na hazard w salonie. To już były o wiele większe pieniądze. Za takie pieniądze byłem w stanie zaryzykować przestępstwo, stałem się podatny na kryminogenne propozycje. Okradałem banki biorąc fikcyjne kredyty, dziś już żaden bank nie da mi ani złotówki – jestem w bazach danych. Do więzienia wracałem jeszcze pięciokrotnie, za każdym razem miałem szanse skończyć z hazardem. Mówiłem sobie: masz teraz 3 lata wyroku, przez ten czas nie będziesz grał. Czasem udawało się, ale zaraz po wyjściu, jak tylko miałem pieniądze, to przegrywałem na melinie albo w salonie zanim doszedłem do domu. Z czasem zmienił się mój styl myślenia, najważniejsze były stawki, nie bałem się grać za największe pieniądze. Wcześniej potrafiłem wyznaczyć sobie jakiś limit, potem już stawiałem na jedna kartę wszystko, co zdobyłem w nielegalny zresztą sposób. Po przegranych następowały ciężkie momenty, mój kolega – również hazardzista – odebrał sobie życie. Mnie też zaczęły dręczyć takie myśli, zacząłem nosić się z takim zamiarem. On nie był w stanie wytrzymać presji samego siebie, jakiś głos mówił mu: „powieś się, powieś, bo ci ludzie cię zniszczą, wszędzie masz tyle długów”. Straciłem wtedy wiele robót – co najmniej 35, miałem nawet własną firmę czyszczącą dywany. Wszystko trafił szlag, straciłem to… Jak więc widzisz, nie mogę powiedzieć, że do końca los się do mnie nie uśmiechnął, że nie dostałem od życia szansy. Dostałem, ale wszystkie swoje szanse przegrałem.

Czy uważasz, że jako człowiek odpowiadasz w pełni za swoje czyny? Mógłbym teraz powtórzyć za kimś: nie ufaj hazardzistom. Jest na to pokrycie. Hazardzista może nauczyć się cwaniactwa, łgarstwa, przewrotności, bo są to cechy niezbędne, by wyłudzić pieniądze od innych. A wszyscy z mojego otoczenia wiedzą, jak potrafię wyłudzać – potrafiłem oszukać nawet własnego pastora. Mam z tego powodu dyskomfort psychiczny po dziś dzień… Jestem świńsko przebiegły, potrafię wymyślić każde kłamstwo, by wyłudzić gotówkę, bo gra jest dla mnie lekarstwem. Żeby niczym narkoman zdobyć działkę, zrobię wszystko – oprócz morderstwa, ale mimo mojej natury, nie wiem czy bym się tego nie podjął za naprawdę wysoką kwotę. Gdybym odpowiedział teraz tak lub nie, to okłamałbym… I z całym szacunkiem dla innych, którzy grają i są przyzwoitymi ludźmi: hazardzista z marginesu, jak ja, nie jest osobą godną zaufania. Nie obrażę się, gdy ktoś powie mi: ty jesteś kłamcą, złodziejem, bandytą.

A wiesz, kim jesteś? Na dzień dzisiejszy jestem chorym człowiekiem. Gdy parę tygodni temu poszedłem do poradni, kobieta powiedziała mi: nie pana tu miejsce, pan jest zdrowy, po co pan tu przychodzi, po porady? Po środki uspokajające? Ja do niej: kobieto, ty nie wiesz, co mówisz. Ty mi mówisz, że ja jestem zdrowy? Po łącznie 17 latach więzienia? Podczas, gdy udowodniono, że już po pięcioletnim wyroku ma się dziury w mózgu? Są momenty, gdy sobą gardzę, mówię sobie: jesteś jeden wielki prymityw. Z takim nałogiem, życiorysem – dokonałem pierwszej kradzieży w wieku 7 lat – nie mogę być człowiekiem zdrowym, mogę być co najwyżej czasem myślącym. A momentami jest we mnie robot, działam jak maszyna, moje zachowanie jest irracjonalne. Dowodem na to, że jestem chory, są moje pobyty w szpitalu psychiatrycznym. Ścierają się we mnie dwie osobowości – jeden Zbyszek, który od czasu do czasu coś kontroluje, i drugi, który niczego zupełnie nie kontroluje. Jestem drzewem, na którym rośnie jadalny owoc i trucizna. Potrafię być opiekuńczy, troskliwy, potrafię kochać, na drugi dzień jestem skrajnie wyczerpany życiem, potrafię być bandytą. Codziennie dokonuję wyboru. W dniu, kiedy rozmawiam z pastorem wstydzę się swoich grzechów, następnego dnia, gdy nie mam z nim kontaktu, jestem zerem, szaleńcem nie kontrolującym swoich czynów. Kiedyś obwiniałem za to kim jestem wszystkich wokół, teraz już tak nie jest, potrafię skupić winę na sobie i przelać ją na papier w postaci mojej książki – po to, by odwieść kogoś od automatu, bo to jedyne co mogę zrobić.

Wróćmy jeszcze do przeszłości... W pewnym momencie powiedziałem sobie: jak dzisiaj przegrasz, to lina. Nie boje się śmierci, nie ona jest straszna, tylko oczekiwanie na nią. I ten moment nastąpił, przegrałem pieniądze „pożyczone” z pracy. Chciałem to zrobić szybko, chciałem uderzyć samochodem w tramwaj, puściłem kierownicę, złożyłem ręce, powiedziałem niech będzie… Samochód odbił się od wysokiego krawężnika i zatrzymał się – odechciało mi się na moment. Ale w domu wziąłem tabletki, kilka zastrzyków, już nawet nie pamiętam jak obciąłem sobie włosy – trafiłem potem do szpitala psychiatrycznego. To był pierwszy pobyt. Po wyjściu, jakiś czas później znowu zaistniała sytuacja, że znalazłem się między młotem a kowadłem. Tym razem podpalę się w salonie – mówię, wszedłem tam chcąc zabrać tą cząstkę hazardu ze sobą. Oblałem benzyną siebie, ściany, komputer, przy którym kasjerka posikała się ze strachu, była ogólna panika. Zrobiłbym to, gdyby nie człowiek, który znalazł się tam zaraz po wyjściu z więzienia i miał przy sobie broń gazową. Strzelił mi z pół metra w twarz, bo zniszczyłem mu paliwem kurtkę. Znowu trafiłem do szpitala, potem na terapię – już miało być dobrze, już miałem nie grać – gdzie tam! Dzień po wyjściu już grałem, mimo że czułem się już tak silny duchowo, fizycznie. Ty robaku! – mówię – zgnieć siebie samego pasożycie, dajesz męczarnię tylko swojej rodzinie, po co ty żyjesz, jaki rodzaj samobójstwa teraz wybierzesz? Co ty chcesz jeszcze udowodnić? Pomyślałem: ani pracy, ani dziecka, ani własnej rodziny, taki tryb myślenia, taka słabość w człowieku, nic sobie nie umiem postanowić, to kim żesz ty jesteś? Ty nie nadajesz się na życie, z ciebie nic już nie będzie, ty możesz opisać tylko swoje życie w książce i odejść, żeby tylko to po tobie pozostało, żeby kogoś innego odwlokło od gry! Nawet gdy w szpitalu na terapii zasadziłem drzewko – ono zwiędło, czyli nie jest mi dane sadzić drzewa, ale chyba jest mi dane żyć. A myśli samobójcze towarzyszą mi stale, nawet teraz, gdy tu z tobą siedzę.

Myślisz, że Bóg cię kocha? On przychodzi do takich ludzi jak ja, okaleczonych, chorych, ale ja mu uciekam. Tak, kocha mnie, ale nie kocha tego, co robię.

rozmawiał: Marcin Kowalski
ultramaryna, marzec 2003






teksty
FESTIWAL ARS CAMERALIS. RETROSPEKCJA: Piękny trzydziestoletni
koncert Jane Birkin w ramach Festiwalu Ars Cameralis, Teatr Zagłębia w Sosnowcu, 10.11.2011 Proszę sobie wyobrazić:... >>>

DARIA ZE ŚLĄSKA: Rozmowy przerywane
Pseudonim artystyczny zobowiązuje, bo Daria ze Śląska związana jest z nim od urodzenia. Mogła zostać zawodową siatka... >>>

NATALIA DINGES: W procesie przemieszczania
Aktorka i choreografka. Współpracowała z większością teatrów na południu Polski (Katowice, Bielsko-Biała, Tychy, S... >>>

VITO BAMBINO: Vito na urodziny Kato
10 września po raz kolejny Katowice w unikatowej formie będą świętować swoje urodziny. Jak na Miasto Muzyki UNESCO p... >>>

OLA SYNOWIEC I ARKADIUSZ WINIATORSKI: Marsz w długim cieniu rzucanym przez mur
Mur graniczny pomiędzy Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi Wszystkie osiągnięcia ludzkości są konsekwencją dwóch... >>>

MICHAŁ CHMIELEWSKI: O zagubieńcach i outsiderach
Michał Chmielewski trzy miesiące po skończeniu Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach zadebiutowa... >>>

ANNA I KIRYŁ REVKOVIE: Nawet wojna nie zatrzyma kreatywności
Z Anną i Kiryłem Revkovami – muzykami jazzowymi z Ukrainy – rozmawiamy o ich drodze do Katowic, sztuce... >>>
po imprezie
Ostatnio dodane | Ostatnio skomentowane
Upper Festival 2019
5.09.2019
Fest Festival 2019
26.08.2019
Off Festival 2019
9.08.2019
Festiwal Tauron Nowa Muzyka 2019
27.06.2019
Off Festival 2018
10.08.2018
Podziel się z resztą świata swoimi uwagami, zdjęciami, filmami po imprezach.


Ultramaryna realizuje projekt pn. „Internetowa platforma czasu wolnego” współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju
Regionalnego w ramach RPO WSL na lata 2014-2020. Celem projektu jest zwiększenie innowacyjności, konkurencyjności i zatrudnienia w przedsiębiorstwie.
Efektem projektu będzie transformacja działalności w stronę rozwiązań cyfrowych. Wartość projektu: 180 628,90 PLN, dofinansowanie z UE: 128 035,50.
o nas | kontakt | reklama | magazyn | zgłoś błąd na stronie | © Ultramaryna 2001-2022, wszystkie prawa zastrzeżone