Ta strona używa plików cookies.
Polityka Prywatności    Jak wyłączyć cookies?
AKCEPTUJĘ
piątek 3.05.24

START
LOKALE
FORUM
BLOGI
zgłoś imprezę   
  ultramaryna.pl  web 
PAWEŁ KULCZYŃSKI: Rozmowa przy pierwszej kawie

Lautbild, Tropajn, Wilhelm Bras – nazwy kojarzące się z ciągłym poszukiwaniem nowych środków muzycznego wyrazu, gwarancja, że to, co usłyszymy z płyty lub zobaczymy na scenie, będzie zupełnie inne, osobne i dalekie od wszelkich obowiązujących trendów.

Wszystkie te pomysły (oraz wiele innych) narodziły się w jednej głowie – gliwiczanina Pawła Kulczyńskiego, który w ciągu ostatnich dwóch dekad dzięki swej bezkompromisowości w podejściu do muzyki i nieustającym poszukiwaniom przebił się na najważniejsze klubowe i awangardowe sceny Europy.

W przededniu premiery jego najnowszej instalacji dźwiękowej, która stanie w czerwcu przed wejściem do Biblioteki Śląskiej, przepytaliśmy artystę z całokształtu jego twórczości.

Ultramaryna: Robisz muzykę, od kiedy się znamy, czyli już ponad 20 lat. Jakim cudem jeszcze ci się chce?

Paweł Kulczyński: Bardzo często już mi się nie chce, to chyba oczywiste. Największą frajdą i motywacją są koncerty, a żeby je grać, trzeba piłować tzw. wydawnictwa, co już wymaga żmudnej pracy, szczególnie jeśli w ramach własnego doświadczenia eliminujesz kolejne etapy wtajemniczenia. Chce mi się odkrywać nowości dla siebie samego, to jest jednak coraz bardziej osobna ścieżka. Trudnością jest utrzymanie przy tym kontaktu z odbiorcą, a szczególnie organizatoro-promotorem. Motywacją ostateczną i ważną są też pieniądze, które razem z terminem są skutecznym mecenatem.

Zanim wrócimy do pieniędzy, bo to zawsze ciekawe, jeszcze kilka pytań o przeszłość: pamiętasz wszystkie swoje projekty, pseudonimy i pomysły, z którymi wychodziłeś do publiki? Któregoś z nich jest ci bardziej żal, do któregoś chciałbyś wrócić i spróbować raz jeszcze? Czy raczej zależy ci na ciągłym szukaniu czegoś nowego? Odgrzebywanie starych pseudonimów w dobie lajfstajlowych projektów okołomuzycznych firmowanych 18-letnimi buziami byłoby działaniem skazanym na zagładę, bo co mi po przychylnym skinięciu głową przez starych kolegów? Wystarczająco trudne jest utrzymanie przy życiu obecnych projektów, żeby pchać się w takie historie. Miło jednak wspominam Tropajn. To było moje pierwsze solowe wyjście w plener i do ludzi na fali Fennesza i wczesnej elektroniki z Raster-Noton, Mego Room40 i podobnych, byłem zadowolony, miałem jakość i brzmienie nieodbiegające od reprezentowanych przez nich.

Teraz powoli wraca moda na tamte klimaty i czasem mi się ckni trochę do zgliczowanych gitar. Instrumenty stoją w domu, gram na nich, oglądając seriale, więc szansa powrotu jest. Ale byłby to powrót bardziej do pewnego modelu grania niż estetyki. Czyli smutny dziad z gitarą w elektronice, gdyż należy pamiętać o gitarze jako przepustce do serc wszystkich.

Jakie to uczucie właściwie przez całą karierę wyprzedzać o pięć kroków trendy? Grałeś zgliczowane noisy, zanim ktokolwiek w Polsce zaczął się tym bawić, jeździsz z analogowym techno, choć publika na to dopiero się rodzi. Nie masz wrażenia, że rozmijasz się z czasem? A może w ogóle nie próbujesz w niego trafić? Analogowe techno to chyba już stały element krajobrazu, ponad trendami, modami i czasem. Obecnie chyba mnie to w ogóle nie interesuje. To wehikuł komunikacji oraz integrowania, niewiele szans na innowację. Poza tym muzyczka ma ułatwiać sprzedaż piwka. Trendy należą do przemian generacyjnych, później monetyzacja obcina co ciekawsze wyskoki i zostaje środek, o który trudno się kłócić i który nie generuje odpływu z koncertu czy parkietu.

Moja sporadyczna obecność na scenie tanecznej wynika chyba bardziej z potrzeby egzotyki niż akceptacji mojej muzyki. Nie próbuję trafiać w czasy, zdarza się za to, że nie mijam się z nimi drastycznie. Napęd sceny jest oddolny, dlatego złożoność form muzycznych jest mniejsza, zgodna dosyć z kształtującym się uchem młodej osoby, do tego uśredniona. Nie mogę oczekiwać, że moje osobiste wycieczki elektroniczno-eksperymentalne zadowolą jakikolwiek ogół. Jestem zbyt krnąbrny i szybko się nudzę – także samym sobą – by podążać za jakąkolwiek modą.
A nie korci cię, żeby po tylu latach grania, obserwowania publiki, słuchania o jej oczekiwaniach, zrobić w końcu hajs na muzyce, pójść klasyczną XXI-wieczną metodą, znaleźć sobie jakiegoś słupa pokroju Sławomira, Nocnego Kochanka czy Poppy, przygotować mu przebojowy repertuar i mieć z tego na utrzymanie? Zrobić polski Kiasmos czy Apparat ze świadomością, że ludzie są przekonani, że tego właśnie chcą? Tak, myślę o tym czasami, ale nie jestem wcale pewien, czy potrafiłbym. Jara mnie sprężystość dźwięku, to, jak łechce i podrywa, sama fizyczność. Pop to emocje i kody, nie tu mam ewentualną przewagę nad kimkolwiek ani w sprawności produkcyjnej.

Najbliżej planu według estetyki jest Lautbild. Na poprzednim Tauronie wzbiłem się chyba na szczyt własnego wyobrażenia o popularnej, a przy tym współczesnej elektronicznej muzyce rozrywkowej, były słowa uznania i zachwyty, również zagraniczne, zapisy i dowody audiowizualne. Ostatecznie zagrałem w sumie może pięć koncertów z tym materiałem, bo trzeba mieć machinę, teledyski, PR, ciuszki itd., żeby to działało.

Metoda na słupa jest poza moim zasięgiem, bo sprawnych producentów środka jest na pęczki, o lepszych umiejętnościach społecznych. W pewien sposób z czasem też łagodnieję, gram mniej siłowo i nerwowo, bardziej precyzyjnie, więc może pojawi się punkt przecięcia potrzeb moich i oczekiwań rynku. Ale może Hopkins czy Holden byłby możliwy, choć wolałbym Objekt.

Posłuchałbym takiego holdenowskiego projektu jak ze Spirit Animals i twoimi maszynami. I o maszyny następne pytanie, bo to mnie zawsze u ciebie najbardziej ciekawi – budujesz swój sprzęt od podstaw, adekwatnie do swoich potrzeb, więc chciałbym się dowiedzieć, co jest pierwsze. Wymyślasz sobie jakieś brzmienie i budujesz do niego maszynę czy wymyślasz maszynę, a potem sprawdzasz, co da się ułożyć z generowanych przez nią dźwięków? Ile czasu zajmuje ci przygotowanie sprzętu, na którym chcesz nagrać płytę? Przepraszam, ale nie odpowiadam na pytania o budowanie sprzętu, bo praktycznie już tego nie robię, poza drobnymi wyjątkami. Od ponad roku korzystam tylko z gotowych rozwiązań sprzętowych, choć są one umiarkowanie niszowe. Jeśli coś lutuję, to gotowe projekty – ze względu na koszty.

Szukam modułów czy syntezatorów o nowatorskiej metodzie syntezy albo o cechach, które pozwolą mi ich użyć na swoją modłę. Dotyczy to też interfejsu. Im bardziej różnorodnie brzmieniowo, tym lepiej, dużo cyfry u mnie teraz, obok bardzo współczesnych analogów. W elektronice skansen zwykle dobrze wychodzi tylko na zdjęciach ze studia, choć są liczne odstępstwa od reguły. Przed każdym większym cyklem produkcyjnym zmieniam konfigurację, zwykle metodą ewolucyjną, żeby za bardzo się nie podkopać, bo potem kwartał dochodzę do siebie z ogarnianiem setupu.

Ok, to nie będę cię dręczył. Najdziwniejsze miejsce, do jakiego zaprowadziła cię muzyka? Biszkek, Kirgistan, Unsound. Szaleństwo, a jednak przeżyłem.

Po takim intro nie możesz nas zostawić bez szczegółów. Koncert w czymś w rodzaju domu działkowca na skraju miasta, na skarpie z widokiem, z wielkim napisem zrobionym ze stalowych bukw: PANORAMA, serio. W środku napisu resztki świetlówek. Wszystkie materiały budowlane tego kompleksu były z recyklingu albo po prostu wyniesione z niezliczonych budów całego regionu, jakieś 30 lat wcześniej. DIY w najlepszym socrealowym wydaniu, z azjatycką nutką. Tarasy, schodki, daszki, płotki, murki, firanki, złocenia i metaloplastyka. Róże w oponach, eternit i zapach pleśni, mimo pewnej schludności. Wychodek sowiecki, czyli dziura, a w kolejce do niego modna hipsterka, jakby z Berlina. Jeden z imprezowiczów przyjechał konno. Samochody bez świateł, kurz, dziury i psy. W połowie imprezy sąsiad wyłączył prąd, uznał, że z racji frekwencji należy mu się jakiś kesz – dostał i włączył. Osobnicy jak z filmów kung-fu, czarne spodnie i koszule, brakowało im tylko żółtych napisów z tłumaczeniem. Odlot nieziemski.

Cudowne! A ulubione miejsce do grania w Polsce? W Polsce w tej chwili najfajniejszym klubem i najbliższym mi jest warszawski Pogłos, skutecznie prowadzony spółdzielczo przez bardzo prężną ekipę. Występy festiwalowe zwykle bardzo lubię, najczęściej kontakt mam z ulubionym Unsoundem i Nową Muzyką; profesjonalizm organizacyjny sprzyja moim wyskokom improwizacyjnym – jak mam dobre warunki akustyczne i przestrzenne, gram swobodnie, wciśnięty między decki z jednym odsłuchem zwykle cierpię razem z publicznością.
To gdzie będzie cię można w najbliższym czasie posłuchać lub zobaczyć? Za tydzień, 12.06, pod Biblioteką Śląską w Katowicach ma stanąć moja instalacja, podnosząca zagadnienie spodziewanej katastrofy klimatycznej w przystępnej, cyberwokalnej formie kurantów.

Muzyka jako forma zaangażowania społecznego? Wierzysz, że to jeszcze działa? Tak, jako narzędzie grupowania osób o podobnych potrzebach, a tym samym o zbliżonych przekonaniach politycznych. Kultura klubowa ciągle pełni taką funkcję, choć koncert ZZ Top oczywiście też, niestety po przeciwnej stronie. Beyoncé na ostatnim Coachella jest przykładem wielkiej siły rażenia muzyki, jej mitotwórczości i potencjału rewolucyjnego, nawet, a może szczególnie przy tak mainstreamowym zasięgu.

Z jednej strony zaangażowane instalacje, z drugiej wyhajpowane YouTube’em gwiazdy sceny klubowej typu Boris Brejcha, grający w postindustrialowej oprawie dla 10 tysięcy instagramerów, którzy przez całą noc celują telefonami we własne twarze, próbując sprzedać jedyne, co mają, czyli siebie. Jak ci się podoba przejście sceny klubowej w tło dla zmasowanych autopromocji? Jak coś takiego może się podobać lewakowi? A może sprawa jest po prostu zupełnie bez znaczenia poza tym, że pół Żoliborza nie spało z tego powodu, i niestety jest to woda na młyn marudzenia, że „za głośno grają”. Brejcha w FSO to nie jest scena klubowa, która zresztą dotyczy mnie dosyć marginalnie, tylko po prostu zwykła kiełbasiana komercja bez gustu, do tego na dużą skalę, a zmasowana autopromocja w takim miejscu jest chyba niezbyt skuteczna przy takim nasyceniu podobną treścią.

Jakieś 15-20 lat temu szeroko pojmowaną scenę klubowo-elektroniczną definiowało Autechre i tysiąc osób tańczących w ciemnościach z lękiem, że stuletnia konstrukcja posypie im się zaraz na głowy. Dziś bataliony dresików próbują się dopychać dla lasek z Brazzers kręcących promo pod konsolką „znanego DJ-a”, żeby załapać się choćby na cień fejmu. Spodziewałeś się, że tak skończą się garażowo-piwniczne eksperymenty z rytmem i maszynami do robienia ping? I gdzie w tym wszystkim dziś miejsce na awangardę? Nie instrumentarium definiuje awangardę, tylko kontekst, postawa i odkrywczość. Może lepszym przykładem kontynuacji eksperymentów byliby Holly Herndon, Sote, Lanark Artefax czy nawet Amnesia Scanner, jeśli wejdziemy w masówkę popularności niszowej. Miejsca na awangardę jest mnóstwo, zarówno w sercach twórców, jak i pośród odbiorców, którzy dalece żywiej reagują na dobry wypierdol od coraz bardziej zmerkantylizowanych „mecenasów”, wielu z nich zresztą na kowadle polityki, pod młotem gentryfikacji.

Brak zinstytucjonalizowanego wsparcia systemowego oraz polskie przycięcie strumienia finansowania kultury nawet okołoniezależnej spycha nieuchronnie twórców w domowe pielesze lub wymaga ostrego lawirowania w celu przeżycia. Udaje się to najsprytniejszym i najwytrwalszym, zarazem też niezbyt ostatecznie awangardowym, co jest chyba właściwą i samospełniającą się definicją samego zjawiska. Można się też spodziewać udanej monetyzacji wszystkiego, skoro nawet wytwórnia PAN zmierza na szerokie wody w poszukiwaniu dawnych gwizdków i białych rękawiczek.

tekst: Marceli Szpak | zdjęcia: Jadwiga Janowska, arch. prywatne PK
ultramaryna, czerwiec 2019



>>> Paweł na YouTube









KOMENTARZE:

nie ma jeszcze żadnych wypowiedzi....


SKOMENTUJ:
imię/nick:
e-mail (opcjonalnie):
wypowiedz się:
wpisz poniżej dzień tygodnia zaczynający się na literę s:
teksty
FESTIWAL ARS CAMERALIS. RETROSPEKCJA: Piękny trzydziestoletni
koncert Jane Birkin w ramach Festiwalu Ars Cameralis, Teatr Zagłębia w Sosnowcu, 10.11.2011 Proszę sobie wyobrazić:... >>>

DARIA ZE ŚLĄSKA: Rozmowy przerywane
Pseudonim artystyczny zobowiązuje, bo Daria ze Śląska związana jest z nim od urodzenia. Mogła zostać zawodową siatka... >>>

NATALIA DINGES: W procesie przemieszczania
Aktorka i choreografka. Współpracowała z większością teatrów na południu Polski (Katowice, Bielsko-Biała, Tychy, S... >>>

VITO BAMBINO: Vito na urodziny Kato
10 września po raz kolejny Katowice w unikatowej formie będą świętować swoje urodziny. Jak na Miasto Muzyki UNESCO p... >>>

OLA SYNOWIEC I ARKADIUSZ WINIATORSKI: Marsz w długim cieniu rzucanym przez mur
Mur graniczny pomiędzy Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi Wszystkie osiągnięcia ludzkości są konsekwencją dwóch... >>>

MICHAŁ CHMIELEWSKI: O zagubieńcach i outsiderach
Michał Chmielewski trzy miesiące po skończeniu Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach zadebiutowa... >>>

ANNA I KIRYŁ REVKOVIE: Nawet wojna nie zatrzyma kreatywności
Z Anną i Kiryłem Revkovami – muzykami jazzowymi z Ukrainy – rozmawiamy o ich drodze do Katowic, sztuce... >>>
po imprezie
Ostatnio dodane | Ostatnio skomentowane
Upper Festival 2019
5.09.2019
Fest Festival 2019
26.08.2019
Off Festival 2019
9.08.2019
Festiwal Tauron Nowa Muzyka 2019
27.06.2019
Off Festival 2018
10.08.2018
Podziel się z resztą świata swoimi uwagami, zdjęciami, filmami po imprezach.


Ultramaryna realizuje projekt pn. „Internetowa platforma czasu wolnego” współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju
Regionalnego w ramach RPO WSL na lata 2014-2020. Celem projektu jest zwiększenie innowacyjności, konkurencyjności i zatrudnienia w przedsiębiorstwie.
Efektem projektu będzie transformacja działalności w stronę rozwiązań cyfrowych. Wartość projektu: 180 628,90 PLN, dofinansowanie z UE: 128 035,50.
o nas | kontakt | reklama | magazyn | zgłoś błąd na stronie | © Ultramaryna 2001-2022, wszystkie prawa zastrzeżone