Ta strona używa plików cookies.
Polityka Prywatności    Jak wyłączyć cookies?
AKCEPTUJĘ
piątek 3.05.24

START
LOKALE
FORUM
BLOGI
zgłoś imprezę   
  ultramaryna.pl  web 
ALEKSANDER NOWAK: Lubię muzykę, która działa

Aleksander Nowak jest niedawnym laureatem nagrody Paszport „Polityki”, ale paszport do świata muzyki zdobył znacznie wcześniej.

Ten urodzony w Gliwicach w 1979 roku artysta jest klasycznie wykształconym gitarzystą i kompozytorem. Dla ciekawych wieści z kręgu „nowej muzyki” melomanów szybko stał się osobą rozpoznawalną. Stało się tak, gdyż kompozytor należy do grona artystów wciąż ciekawych wszelkich otaczających go zjawisk muzycznych. Można go spotkać na bardzo różnych festiwalach, a jego kompozycje wykonują zarówno małe składy (duety), jak i większe, takie jak Orkiestra Kameralna Miasta Tychy „Aukso” czy Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w Katowicach.

Ostatnio fascynuje go opera i literatura. To jemu swoje teksty w formie libretta oddała Olga Tokarczuk, a wkrótce zrobi to Szczepan Twardoch. Wspólna praca owych artystów, stapiając się w muzycznym dziele, współtworzy jednolitą i zaskakującą całość. Bo przecież dziś nic już nie jest takie jak kiedyś, a zwłaszcza opera.

Ultramaryna: Jaka była pana droga do komponowania? Czy chciał pan to robić „od zawsze”, czy też stało się tak za sprawą nagłego życiowego zwrotu – swoistego impulsu?

Aleksander Nowak: Raczej od zawsze. Myślałem o tym, od kiedy pamiętam, zmieniał się tylko model docelowy, powiedzmy od Lennona do Beethovena… Natomiast moment, w którym podjąłem świadomą decyzję, żeby się do tego Beethovena zbliżyć, przyszedł dość późno, jakoś pod koniec liceum. Ciągle daleka droga, ale robię co mogę.

Podobno uważa pan, iż dotąd nie zdobył ważnej kompozytorskiej nagrody. Jak zatem odebrał pan wiadomość o przyznanym panu niedawno Paszporcie „Polityki”? Nie zdobyłem nigdy pierwszej nagrody w konkursie kompozytorskim, takie są fakty. Z tego rodzaju wydarzeniami jest trochę problem, bo zarówno zdolności kompozytorskie, jak i wartość samej muzyki to kwestie bardzo złożone. Niewiele jest obiektywnych przesłanek pozwalających na ich jednoznaczną ocenę i porównanie. Uważam, że zarówno z powodzenia w konkursach kompozytorskich, jak i z jego braku nie można wyciągać zbyt daleko idących wniosków.

„Paszport” zaś nie jest nagrodą kompozytorską, tylko raczej wyrazem uznania, zwróceniem uwagi, że ktoś robi coś ciekawego. Oczywiście jest to bardzo miłe wyróżnienie.

Jakie wydarzenie artystyczne uważa pan za swój największy sukces? Nie wiem, czy słowo sukces jest tutaj najwłaściwsze. Każdy ukończony utwór daje poczucie spełnienia, podobnie jak każde wykonanie, zwłaszcza dobre.

Źródłem szczególnej satysfakcji są dla mnie opery, z różnych powodów. Pisanie opery wiąże się z dużym, długotrwałym wysiłkiem i skupieniem, co pozwala się w tym głęboko zanurzyć, przemyśleć wszystko, ale też w którymś momencie dać się ponieść intuicji, popłynąć. Wyjątkowym doświadczeniem jest też obserwowanie, jak z napisanej partytury rodzi się utwór sceniczny, jak nabiera kształtów, czasem nieoczekiwanych.

Jakiej muzyki słucha pan najczęściej w domu (a jakiej np. w samochodzie)? Wbrew pozorom to nie jest proste pytanie. Kiedy się muzykę pisze, to jej słuchanie się komplikuje. Z jednej strony robi się to oczywiście dla przyjemności, ale z drugiej też ciągle w poszukiwaniu inspiracji, oraz dokładnie analizując to, co się słyszy. Rzadziej też ma się na to w ogóle ochotę, ze względu na, nazwijmy to, higienę pracy. W każdym razie te różne sposoby słuchania są ciągle aktywne jednocześnie, niezależnie od miejsca. Dość uważnie słucham więc wszystkiego co akurat słychać, a jeśli coś mnie szczególnie zainteresuje, to eksploruję temat.

Bardzo interesujące rzeczy znajduję niezbyt często, ale na pewno w bardzo różnych miejscach. Lubię muzykę, która „działa”, niezależnie od gatunku.

Jakie są pana najbliższe plany artystyczne? Kończę właśnie utwór dla saksofonisty Bartka Dusia i orkiestry Aukso z myślą o najbliższym Festiwalu Prawykonań w NOSPR. Jednocześnie Szczepan Twardoch kończy pisać libretto do mini-opery-oratorium na podstawie „Dracha”. Jak tylko skończy, ja zabiorę się za muzykę. Premiera będzie miała miejsce na festiwalu Auksodrone w Tychach, w październiku.

O! Wygląda na to, że zainicjował pan nowy trend, który bardzo mnie cieszy. Staje się pan osobą nobilitującą polskich pisarzy, i to tych, którzy są w pełni sił twórczych. Przecież na ostatnim Sacrum Profanum pana muzyka zaistniała wraz z librettem napisanym przez Olgę Tokarczuk, a była to opera „Ahat ili – siostra bogów”. W radiowej „Dwójce” usłyszałem niezwykle pochlebne słowa o tym wydarzeniu. Przedstawiono je w świetle najważniejszych wydarzeń muzycznych ubiegłego roku. Mógłby pan opowiedzieć o tym nieco więcej? No nie wiem, kto tu kogo nobilituje, raczej to ja się czuję wyróżniony mając możliwość pracy z tymi pisarzami. Rzeczywiście, to jest coś, co mnie szczególnie pociąga, taka współpraca daje ogromne możliwości pełnej integracji muzyki z tekstem, szlifowania detali, dyskusji o znaczeniach. Umożliwia to pełne zrozumienie i, jeśli można tak powiedzieć, oswojenie tekstu przed przystąpieniem do pisania muzyki, co jest niezwykle cenne. Wtedy do pewnego stopnia tworzy się ona sama.

Napisał pan wiele bardzo różnorodnych stylistycznie kompozycji. Nie znajduję w nich żadnego instrumentu solowego, który byłby panu szczególnie bliski. A może jednak jest taki? Nie mam ulubionego instrumentu solowego. W muzyce instrumentalnej bardzo lubię wszelkie zestawienia solisty z zespołem, zwłaszcza z orkiestrą smyczkową i symfoniczną.

Przez jakiś czas myślałem, że wyjątkowa będzie gitara – w tym sensie, że nie będę w stanie na nią pisać jako gitarzysta. Bo kiedy gra się na jakimś instrumencie, to zachodzi ryzyko, że będzie się pisało co najwyżej tak, jak potrafi się na nim zagrać, a ja jestem gitarzystą dość przeciętnym… Ale okazało się, że jednak mogę pisać na gitarę tak, że sam nie potrafię tego zagrać.

Jakie ma pan muzyczne marzenie? Marzenie kojarzy mi się z unikaniem ryzyka. Wolę stawiać sobie cele i próbować je realizować, zamiast marzyć. Mierząc siły na zamiary. Kolejne cele pojawiają się właściwie na bieżąco. Na pewno od jakiegoś czasu moim priorytetem jest opera, pozyskiwanie dobrych tekstów i pisanie możliwie spójnych utworów.


Czy mnożące się w ostatnich latach wydarzenia polegające na przecięciu muzycznych światów – w których i pan wziął aktywny udział – uważa pan za wartościowe? Muzyczne światy zawsze się przecinały. Wspomniany Beethoven, podobnie jak Bach, Chopin i inni korzystali bardzo chętnie z muzyki tanecznej, ludowej, wojskowej, kawiarnianej itp. Oddzielanie tej tzw. „popularnej” od „poważnej” to stosunkowo niedawny wymysł.

Oczywiście przykłady muzyki różnią się od siebie: funkcją, wyrafinowaniem, poziomem złożoności, długością, składem wykonawczym i wieloma innymi rzeczami. Różnorodność uważam za oczywistą wartość, przy zastrzeżeniu, że nie wszystko koniecznie musi być dla każdego, i że warto stawiać sobie wyzwania, zostawiać margines na zaskoczenie.

No dobrze. To zapytam wprost. Jak pan wspomina prezentację trzech kompozycji pana autorstwa przekładaną tymi, które zaprezentował Aphex Twin na krakowskim festiwalu Sacrum Profanum w 2012 roku? Wspominam to bardzo dobrze. To był pomysł Filipa Berkowicza, wybitnego menadżera kultury, ówczesnego dyrektora Sacrum Profanum, który słynie ze śmiałych, nieortodoksyjnych idei. To zestawienie było dobrze przemyślane, utwory Aphex Twina zabrzmiały w aranżacjach jednego z najciekawszych zespołów grających nową muzykę, nowojorskiego Alarm Will Sound, który zagrał też moje kompozycje.

W mojej twórczości jest sporo mniej lub bardziej zakamuflowanych nawiązań stylistycznych, w tym do muzyki popularnej, więc to połączenie było jak najbardziej uzasadnione. Trochę się obawiałem, jak energetyka utworów Aphex Twina wpłynie na odbiór moich, zdecydowanie bardziej stonowanych wyrazowo kompozycji, ale chyba nie wyszło najgorzej.

Nawiasem mówiąc, próby pokazywania muzyki najnowszej w innych kontekstach niż „własny sos” wydają mi się bardzo sensowne, wręcz nieuniknione, jeśli ma ona wyjść z bezpiecznej, ale coraz bardziej jałowej enklawy. I znowu, takie praktyki łączenia epok i gatunków to właściwie nic nowego, wystarczy zajrzeć do programów XVIII- i XIX-wiecznych koncertów symfonicznych albo salonowych recitali fortepianowo-pieśniowych. Żywa kultura to jest wieczne ścieranie się różnych zjawisk. Najnowszy pomysł Filipa, wspomniany już festiwal Auksodrone w Tychach, który zestawia w cyklu całodziennym nowe kompozycje, jazz oraz muzykę klubową, jest tego dobrym przykładem.

Pana rówieśnicy, jak np. Paweł Hendrich czy Artur Zagajewski wyznają, iż bliska im jest twórczość rockowa. Zagajewski wspomina punk rock i nową falę, a Hendrich heavy metal. Czy mógłby pan wskazać konkretne wpływy we własnych utworach? Szczególnie bliski jest mi chyba blues, częściowo jest to pewnie uwarunkowane moim temperamentem, nie bez znaczenia pozostaje też zapewne moja „gitarowa” przeszłość. Ważne są także niektóre rejony amerykańskiego folka, a w szczególności bluegrass. Lubię też muzykę klubowo-taneczną, ze względu na jej rytmikę i tendencję do, powiedzmy, psychodeliczności. Przy czym te wszystkie wpływy są u mnie mocno przetworzone, chyba rzadko da się je zauważyć „na pierwszy rzut ucha”.

Jak pan się zapatruje na użycie elektroniki w „nowej muzyce”? Czy jest ważna? Za ważne uważam przełożenie naturalnej motoryki i dynamiki ciała na ekspresję muzyczną. Dźwięk zyskuje największą głębię i pełnię, kiedy możemy go, że tak powiem, dotknąć. Najpełniej realizuje się to w śpiewie – najstarszej formie tworzenia muzyki. Przez wieki wykształciliśmy też inne, „zewnętrzne” narzędzia do realizowania tego przełożenia, w postaci akustycznych instrumentów. Elektronika pod tym względem ciągle raczkuje i w związku z tym interesuje mnie umiarkowanie.

Inaczej jest w przypadku muzyki, do której w zamierzeniu się tańczy, tutaj ten element żywego kontaktu realizuje się właśnie w ruchu, u odbiorcy. Natomiast elektroniczna muzyka do słuchania, nawet mimo niezwykłego bogactwa barwowego, wydaje mi się martwa.

Ale przecież całkiem niedawno mieliśmy 60. rocznicę powstania „Etiudy na jedno uderzenie w talerz” Włodzimierza Kotońskiego, czyli pierwszego polskiego utworu muzyki elektronicznej. To szmat czasu, który pozwolił owej stylistyce pozbyć się pampersów. Może w elektronice przeszkadza panu coś innego, co do pana nie pasuje. No cóż, być może mam uprzedzenia, z których powodów nie zdaję sobie sprawy. Na pewno jakieś znaczenie ma fakt, że nie jestem biegły w obsłudze narzędzi do tworzenia muzyki elektronicznej, znam właściwie tylko podstawy. Mam też do nich dużą nieufność. Obserwując kolegów, którzy się tym zajmują, mam wrażenie, że prawie nigdy nic nie działa tak jak powinno, a wysiłek konieczny do opanowania całego tego sprzętu jest niewspółmierny do efektu. Wydaje mi się jednak, że to nie jest tylko kwestia mojego braku kompetencji; to mnie po prostu jakoś nie wciąga.

Na pewno dziedzina, która przekonuje mnie dużo bardziej niż czysta elektronika, to zestawianie akustycznych instrumentów i żywych głosów z dźwiękami generowanymi sztucznie, pozwalające na bardzo płynne łączenie sposobów kontroli i kształtowania, czyli tzw. live electronics. Tutaj bardzo chętnie zdziałałbym więcej, choć na przeszkodzie stoi moje technologiczne „zacofanie”. Zobaczymy, może uda mi się te braki nadrobić, a może z czasem pojawią się narzędzia, które zwolnią kompozytorów z obowiązku bycia biegłymi programistami.

Jak się pan czuje w roli młodego dydaktyka? Czy stoi za tym rodzaj szczególnej odpowiedzialności? Nie jestem już taki znów młody. W tym roku kończę 40 lat, w Akademii Muzycznej w Katowicach pracuję od lat 11. W roli pedagoga czuję się różnie, ale chyba mogę powiedzieć, że ogólnie coraz lepiej. W dziedzinach artystycznych, a może zresztą w każdej dziedzinie, kluczowe jest praktyczne doświadczenie w połączeniu z ogólnoludzką dojrzałością. Jednego i drugiego na ogół z czasem przybywa. Staram się przede wszystkim dawać wyraz wierze w sens tego co robię, wydaje mi się, że to najlepsze, co może zrobić pedagog.

Żyjemy w czasach, w których nie da się uciec od czarnych scenariuszy związanych ze zdegradowanym środowiskiem naturalnym. Czy, podobnie do niektórych artystów związanych ze sztukami plastycznymi, próbuje pan wpleść tego typu wątki w swoją twórczość? Mam wątpliwości czy sztuka powinna stanowić jednoznaczny moralizujący czy „wychowujący” przekaz. W tajemniczy sposób dobra sztuka „wychowuje” nawet nie formułując jednoznacznych morałów. Staram się po prostu robić to, co robię, najlepiej jak potrafię. A jednocześnie możliwie jak najmniej śmiecić wokół siebie i siać jak najmniej spustoszenia.

Proszę na koniec zdradzić, czego należy życzyć kompozytorowi w dzisiejszych czasach? Zdrowia i czasu.

tekst: Grzegorz Mucha | zdjęcia: Radosław Kaźmierczak
ultramaryna, luty 2019








teksty
FESTIWAL ARS CAMERALIS. RETROSPEKCJA: Piękny trzydziestoletni
koncert Jane Birkin w ramach Festiwalu Ars Cameralis, Teatr Zagłębia w Sosnowcu, 10.11.2011 Proszę sobie wyobrazić:... >>>

DARIA ZE ŚLĄSKA: Rozmowy przerywane
Pseudonim artystyczny zobowiązuje, bo Daria ze Śląska związana jest z nim od urodzenia. Mogła zostać zawodową siatka... >>>

NATALIA DINGES: W procesie przemieszczania
Aktorka i choreografka. Współpracowała z większością teatrów na południu Polski (Katowice, Bielsko-Biała, Tychy, S... >>>

VITO BAMBINO: Vito na urodziny Kato
10 września po raz kolejny Katowice w unikatowej formie będą świętować swoje urodziny. Jak na Miasto Muzyki UNESCO p... >>>

OLA SYNOWIEC I ARKADIUSZ WINIATORSKI: Marsz w długim cieniu rzucanym przez mur
Mur graniczny pomiędzy Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi Wszystkie osiągnięcia ludzkości są konsekwencją dwóch... >>>

MICHAŁ CHMIELEWSKI: O zagubieńcach i outsiderach
Michał Chmielewski trzy miesiące po skończeniu Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach zadebiutowa... >>>

ANNA I KIRYŁ REVKOVIE: Nawet wojna nie zatrzyma kreatywności
Z Anną i Kiryłem Revkovami – muzykami jazzowymi z Ukrainy – rozmawiamy o ich drodze do Katowic, sztuce... >>>
po imprezie
Ostatnio dodane | Ostatnio skomentowane
Upper Festival 2019
5.09.2019
Fest Festival 2019
26.08.2019
Off Festival 2019
9.08.2019
Festiwal Tauron Nowa Muzyka 2019
27.06.2019
Off Festival 2018
10.08.2018
Podziel się z resztą świata swoimi uwagami, zdjęciami, filmami po imprezach.


Ultramaryna realizuje projekt pn. „Internetowa platforma czasu wolnego” współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju
Regionalnego w ramach RPO WSL na lata 2014-2020. Celem projektu jest zwiększenie innowacyjności, konkurencyjności i zatrudnienia w przedsiębiorstwie.
Efektem projektu będzie transformacja działalności w stronę rozwiązań cyfrowych. Wartość projektu: 180 628,90 PLN, dofinansowanie z UE: 128 035,50.
o nas | kontakt | reklama | magazyn | zgłoś błąd na stronie | © Ultramaryna 2001-2022, wszystkie prawa zastrzeżone