Ta strona używa plików cookies.
Polityka Prywatności    Jak wyłączyć cookies?
AKCEPTUJĘ
czwartek 2.05.24

START
LOKALE
FORUM
BLOGI
zgłoś imprezę   
  ultramaryna.pl  web 
MIROSŁAW NEINERT: Poza bufetem

Aktor, reżyser. Kiedyś namiętnie palił fajkę, dziś od czasu do czasu zapala kubańskie cygaro. Z wyboru, duszy i serca Ślązak. Siła sprawcza Teatru Korez i jego dyrektor oraz właściciel. Dorośli znają go z niejednej teatralnej sceny, Teatru TV i z filmowego ekranu. Dzieci kojarzą jego głos z kreskówek i bajek. Jest uwielbiany przez publiczność.

To on wymyślił Letni Ogród Teatralny i Katowicki Karnawał Komedii. Gra w prawie wszystkich spektaklach Korezu. Na co dzień jest aktorem, od święta bywa konferansjerem. Słynie z dowcipu i doskonałego wychowania. Człowiek-instytucja. Admirator i pasjonat Górnego Śląska.

Ultramaryna: Od czego zaczniemy? Mirosław Neinert: Od Chorzowa. On był przed wojną miastem, które – obok Gdyni i Warszawy – miało najwyższą stopę życiową. O czym będziemy rozmawiać?

O teatrze, Śląsku i wolności. Miałem 16, może 17 lat. Robiliśmy w Chorzowie teatr, próby były od 6 do 8 rano, potem nauka w liceum, a po obiedzie znowu teatr. Jeździliśmy po Polsce, wygrywaliśmy festiwale. Facet z Ministerstwa Kultury na jednym z konkursów mówił do nas per ty. Zatem my do niego też. Taka wolność. Był zaskoczony.

W Chorzowie mieliśmy resztki tradycji śląskiej: chóry robotnicze, teatry amatorskie, domy kultury… Grałem w bajce Teatru Reduta Śląska – w budynku, gdzie dziś jest Teatr Rozrywki. A potem Reduta grała jednoaktówki po śląsku w mojej reżyserii (wcześniej nigdy po śląsku nie grali!). Po latach wróciłem więc do ludzi, których znałem jako nastolatek. To fakt, że na tak osobnym kulturowo obszarze, jakim jest Śląsk, nie było wcześniej teatru z ducha śląskiego. Były próby robienia spektakli o Ślązakach, ale grano je po polsku.

Gdy wymyśliliśmy z Talarczykiem, żeby wystawić „Cholonka”, bo mieliśmy z Robertem tę samą tęsknotę, to było dla nas jak hasło „pojedziemy na Madagaskar”. Nierealne. Ponętne, ale zupełnie nierealne. I nagle czytam, że Teatr Śląski w Katowicach przygotowuje „Cholonka”, do którego scenariusz ma napisać Henryk Waniek. Nie mieliśmy żadnych dojść do Śląskiego, więc Robert szybciutko napisał dwie, przełożone na śląski sceny z „Cholonka”… i daliśmy ogłoszenie do gazety, że robimy casting do tego spektaklu. Wtedy Teatr Śląski odpuścił. A Robert dopiero później zrobił adaptację, już całą po śląsku, żeby aktorzy grali we własnym języku. Baliśmy się, że ten nasz „Cholonek” zostanie przez publiczność odrzucony, bo przecież nie ma w nim ani jednego pozytywnego bohatera. Ale geniusz Janoscha był taki, że ci niepozytywni ludzie i tak wzbudzają ogromną sympatię!

A co na to Janosch? Przyjechał na spektakl, gdy był w Zabrzu (z którego pochodzi – przyp. red.). Najpierw miał w teatrze spotkanie z tygryskami i misiami, to znaczy dziećmi. To było jak transcendencja, ponieważ rozmawiali ze sobą jak równy z równym. Koledzy. Janosch i dzieci. One się go pytały, jak się pisze książki. A on chwytał za pióro, kartkę papieru i pokazywał: „tak”. Zapytały się go, co dostał za swoją pierwszą książkę, to im odpowiedział: „obiad i butelkę wódki”. A jak pojawił się jakiś mądralowaty intelektualista, chyba z telewizji, który chciał z Janoschem porozmawiać na tematy istotne, to usłyszał: „ja mam teraz spotkanie z czytelnikami”. Janosch nie przerwał rozmowy z dziećmi.

Cały Janosch! On zobaczył u nas na scenie, co wymyślił. I przyznał się, że to jego rodzina – mały Adolfek zginął, on przeżył.

Powiedział coś? „Job Twoju mać”. To piękna recenzja. I nagle się Janosch w świadomości Ślązaków obudził. A na „Cholonku” był ze trzy razy. Gramy ten spektakl 14 lat. I cały czas są komplety. Byliśmy w Stuttgarcie, Wiedniu… Byliśmy w Polsce, w miejscach gdzie ludzie nie mówią po śląsku. Ale siła teatru jest taka, że oglądają i rozumieją. Zrobiliśmy zapis dla telewizji – został pokazany. Po śląsku. W telewizji publicznej.

Śląsk jest ważny? Bardzo. Cały czas zastanawiałem się, co my możemy w Korezie pokazać następnego o Śląsku. Co może być jeszcze po „Cholonku”? Czy cokolwiek? I wtedy dotarł do mnie tekst „Mianujom mie Hanka” Lyski. Wiecie, że ojciec pana Alojzego zginął na Ukrainie? A do nich, w tych Bojszowach, dotarł uciekinier z Oświęcimia – August Kowalczyk. I rodzina Lyski go uratowała. To był potem bardzo znany aktor. Grał w „Rękopisie znalezionym w Saragossie”, „Chłopach”, „Janosiku”, „Stawce większej niż życie”, „Polskich drogach”, w wielu, wielu filmach.

A „Hanka”? Tekst Lyski to przejazd po XX wieku. Niełatwy, bo można było popaść w laurkę albo w propagandę. Ale dzięki prostocie tekstu i aktorstwie Bułki… To jest magia. Grażyna, gdy pierwszy raz przeczytała „Mianujom mie Hanka”, przyszła do mnie i mówi: „całą noc płakałam”. I to jest mocniej przez nią grane, jakby poza teatrem, bardzo, bardzo osobiście.

Twardoch ostatnio wystawił temu spektaklowi laurkę. Wystawił. Pierwsza książka Twardocha, jaką przeczytałem, to był „Wieczny Grunwald”, a tam nie ma jedności czasu, miejsca, akcji… Pomyślałem sobie: „No, wreszcie!”. Przecież w Polsce nikt tak nie pisał! Cieszę się, że mu się spektakl spodobał. Widzowie na „Hance” dogadują, dośpiewują, czują się tak, jakby przyszli do sąsiadki do domu. Oni też to przeżyli.

Wiceprezydent Rybnika zaprosił nas jako spektakl edukacyjny. Dziesięć razy graliśmy dla szkół, a przed każdym spektaklem wiceprezydent robił wstęp. Bułka zaistniała aktorsko dzięki „Cholonkowi”. Zgłosiła się jako córka na casting. Okupska miała grać matkę, ale zrezygnowała, bo wiedziała, że nie zrobi tego po śląsku, nie będąc Ślązaczką. Dlatego Bułka zagrała matkę.

Tym sposobem wróciliśmy do „Cholonka”. A co dalej? Jakie masz plany? Teraz zaczyna się etap ostatni. Burmistrz Radzionkowa przełożył na śląski Nowy Testament. Chcę opracować audiobooka. Mam już przygotowane płachty papieru z rozbitymi rolami, jest ich około 70. Chciałbym, żeby głosem Boga był Franciszek Pieczka. Może się zgodzi. A ja muszę znaleźć 70 aktorów mówiących po śląsku, ale nie tylko aktorów, bo na przykład prof. Tadeusz Sławek czy prof. Marian Zembala mógłby czytać List do Koryntian. Uda się. Jest Bernard Krawczyk, Marian Dziędziel, Darek Chojnacki, Bogdan Kalus, Michał Piela. Piotr Polk dobrze mówi po śląsku. I nasze cudowne aktorki: Grażyna Bułka, Basia Lubos. Zaczęliśmy pracę, podział ról. Stasiu Szydło zna hebrajski, będzie zajmować się dźwiękiem i nagraniami.

Dlaczego „Nowy Testament”? To jest podstawa kultury. Jeżeli naród śląski chce mieć swoją tożsamość, to musi mieć go w swoim języku. Ten nasz Nowy Testament nie będzie stał na piedestale. To będzie księga przygodowa.

Po śląsku. Zatem zapytam, jak rozumiesz bycie Ślązakiem? Nie czuję potrzeby nazywania, definiuję Śląsk poprzez ludzi. Nie muszę się wymądrzać, jestem praktykiem. Przyjechałem na Śląsk jako dziecko i zawsze byłem trochę z boku. Jak mieszkałem pod Żaganiem, byłem dzieckiem nauczycielki. To był czas, kiedy przyjeżdżali tam przesiedleńcy z Rumunii, z Ukrainy i centralnej Polski… I ja z tego kulturowego tygla trafiłem na Śląsk, do zupełnie innego miejsca. Do miejsca jak z Janoscha – z chlewikami i ojcami, co to z kopalni przynosili klocki drewna na rozpałkę. Nie czuję się na siłach określać wobec historii. Mieszkając na tej śląskiej ziemi, wiele dostaliśmy – jesteśmy więc też coś winni.

Dla mnie Śląsk nie ma granic. Rozlewa się, pomijając granice państw. Jak przyjeżdża do mnie Nohavica, a on jest z Ostrawy, to jest dla mnie Ślązakiem. Ma podobne poczucie humoru i w podobny sposób rozumie świat.

W Korezie zrobiliście przecież już sporo czasu temu „Kometę, czyli ten okrutny wiek XX wg Jaromira Nohavicy”. Zrobiliśmy, ale on o tym nie wiedział. Dowiedzieliśmy się, że będzie na Śląsku, bo zbiera śpiewniki. Wtedy w Muzeum Śląskim dyrektorem był Szaraniec i te śpiewniki Nohavicy chciał pokazać na wystawie. Pomógł mi się z nim umówić. Spotkaliśmy się, więc powiedziałem mu o „Komecie” – że wykorzystaliśmy jego teksty bez jego wiedzy. A on do mnie: „Mirek, nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze”. I przyszedł na „Kometę”.

Zobaczył, a potem zagraliśmy ją w Ostrawie i Brnie. To było trochę tak, jakby Czesi jechali do Warszawy, żeby po czesku zagrać Kaczmarskiego… Wchodzimy, a tu 600 osób. Sala nabita, że szpilki nie włożysz. I nim zaczęliśmy, Nohavica wyszedł jako konferansjer: „Jestem kierowcą polskiego autokaru. Teksty są marne, ale muzyka piękna”. A potem razem z nami zaśpiewał finałową „Kometę”.

Zorganizowaliśmy mu koncert urodzinowy przed budynkiem. Bilety rozeszły się jak ciepłe bułeczki. On u nas zagrał chyba z osiem koncertów, zaprzyjaźnił się z Korezem, przyjechał na mój benefis ze specjalnie przygotowaną piosenką.

Korez powstał w 1990 roku. To był jeden z pierwszych prywatnych teatrów. 1989 rok – przemiany, a rok później Korez. Niesamowite! Najpierw nie mieliśmy siedziby, więc jeździliśmy po Polsce, po domach kultury etc. Z Schaefferem, Ionesco, Mrożkiem… Tak się stało, że nasze spektakle często były światowymi prapremierami: „Cholonek”, „Wiwisexia” – tylko my je gramy. Albo „Mrożona papuga” Freda Apke, w przekładzie Klubowicz. Apke ją wyreżyserował. W niej wróciła do Korezu Ela Okupska. To komedia, bardzo ciekawa społecznie.

Nie dostajemy dotacji. Jasne, na festiwale tak, ale na działalność codzienną nie. A są komplety. Ja chcę robić teatr popularny, inny mnie nie interesuje. Innego nie rozumiem. Może dlatego, że jako młody człowiek interesowałem się teatrem między Kantorem a Grotowskim. Wystarczy. Mówimy o sobie w Korezie, że robimy teatr dla ludzi, który bawi, a nie nudzi.

Przygotowujesz też Letni Ogród Teatralny i Katowicki Karnawał Komedii. Lubię teatr, który nie jest ponury. LOT wymyśliłem, jak pojechaliśmy na Festiwal Teatrów Ogródkowych do Warszawy i dostaliśmy pierwszą nagrodę za „Konopielkę”. Dyplomy. A pieniądze dostał zespół, który otrzymał drugą nagrodę. Czemu? Nie wiem do tej pory. Ale wtedy wymyśliłem LOT. Miał być lepiej zorganizowany, czytelny w zasadach. A przede wszystkim dla ludzi, nie dla nagród. I od samego początku na spektakle LOT-u przychodzi po 700-800 osób. Najpierw przynosili ze sobą krzesła. Dzieci zawsze mnie pytają: „proszę pana, kiedy będzie teatr?”. Bo wszystkie spektakle dla najmłodszych są za darmo.

Na KKK bilety rozchodzą się w jeden dzień. Ludzie, widzowie się chcą bawić – ale nie głupio. Bartek Szydłowski robi w Krakowie swoją Boską Komedię, a ja w Katowicach robię swoją, nie boską. Przez prawie 20 lat LOT-u pokazaliśmy na nim wszystko – od Wrocławskiej Pantomimy po spektakle Narodowego Starego Teatru czy „Korzeńca”.

Czym więc jest dla ciebie teatr? W teatrze mówimy o tym, co nas dotyczy. Ja chcę grać w Korezie komedie, ale polskie. I tak jak na Śląsk, patrzę na teatr przez ludzi. U nas debiutował Andrzej Celiński autorską sztuką „Homlet”. To erudycyjna, ale czytelna rozprawka z polskim teatrem. Sprzątaczka znajduje egzemplarz sztuki i zaczyna się jej wszystko pojawiać… Nie Hamlet, ale Homlet, a za nim duchy polskiego teatru. Wszystkie.

Potem Celiński zrobił u nas „Sztukę” Rezy, którą gramy do tej pory. A w Moskwie jednocześnie kręcił „Dzieci z Leningradzkiego”, za które został nominowany do Oskara. Teraz reżyseruje w wielu miejscach, sporo w Czechach. Ale zaczął u nas, w Korezie.

Niesamowici ludzie się przewinęli przez ten teatr. Na przykład Jerzy Milian, muzyk, który grał u Komedy i pod koniec życia nagle zaczął dostawać pieniądze z USA, tantiemy od DJ-ów, którzy korzystali z jego muzyki. Albo Polański, który przyszedł i zapytał: „Dzień dobry, tu jest teatr?”. Albo Urszula Dudziak – weszła spóźniona, my jeszcze nie zaczęliśmy, a ludzie klaszczą. Ona ukłoniła się i usiadła na widowni. A kiedyś na „Cholonka” przyszedł arcybiskup, w cywilnym ubraniu, tylko z koloratką. Dotarła do mnie informacja: „ksiądz przyszedł, kupił bilet i siedzi”. Po spektaklu wyszedł od razu, ale za moment zadzwonił i z każdym z aktorów rozmawiał po 30 minut, wiedząc, kto skąd pochodzi – bo usłyszał to w tym śląskim języku, padającym ze sceny.

I znowu wróciliśmy do Śląska. Porozmawialiśmy już o teatrze i o śląskości. Zapytam więc na koniec, co to jest wolność? Bycie sobą u siebie. Teatr to wyspa wolności. Realizuję w nim swoje wizje, nikt mi nie mówi, co mam zrobić. Korez jest poza teatralnym obiegiem, poza tzw. „bufetem”. Nie bijemy się o ministerialne dotacje, bo nie musimy. Mamy komplety. Ludzie płacą za bilety.

A my nie tylko razem gramy, ale przede wszystkim lubimy ze sobą przebywać. Tu spełniamy marzenia. Jak ktoś chce z nami grać, to przede wszystkim zastanawiamy się, jakim jest człowiekiem i czy będziemy chcieli z nim przebywać. Nie robimy teatru „przez szybę”, do którego widz wchodzi, ogląda sztukę i wychodzi. Zawsze rozmawiamy. W Korezie nie da się gwiazdorzyć. Jesteśmy sobą. To jest wolność.

tekst: Magdalena Gościniak | zdjęcie: Radosław Kaźmierczak
ultramaryna, marzec 2018



>>> korez.art.pl









KOMENTARZE:

nie ma jeszcze żadnych wypowiedzi....


SKOMENTUJ:
imię/nick:
e-mail (opcjonalnie):
wypowiedz się:
wpisz poniżej dzień tygodnia zaczynający się na literę s:
teksty
FESTIWAL ARS CAMERALIS. RETROSPEKCJA: Piękny trzydziestoletni
koncert Jane Birkin w ramach Festiwalu Ars Cameralis, Teatr Zagłębia w Sosnowcu, 10.11.2011 Proszę sobie wyobrazić:... >>>

DARIA ZE ŚLĄSKA: Rozmowy przerywane
Pseudonim artystyczny zobowiązuje, bo Daria ze Śląska związana jest z nim od urodzenia. Mogła zostać zawodową siatka... >>>

NATALIA DINGES: W procesie przemieszczania
Aktorka i choreografka. Współpracowała z większością teatrów na południu Polski (Katowice, Bielsko-Biała, Tychy, S... >>>

VITO BAMBINO: Vito na urodziny Kato
10 września po raz kolejny Katowice w unikatowej formie będą świętować swoje urodziny. Jak na Miasto Muzyki UNESCO p... >>>

OLA SYNOWIEC I ARKADIUSZ WINIATORSKI: Marsz w długim cieniu rzucanym przez mur
Mur graniczny pomiędzy Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi Wszystkie osiągnięcia ludzkości są konsekwencją dwóch... >>>

MICHAŁ CHMIELEWSKI: O zagubieńcach i outsiderach
Michał Chmielewski trzy miesiące po skończeniu Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach zadebiutowa... >>>

ANNA I KIRYŁ REVKOVIE: Nawet wojna nie zatrzyma kreatywności
Z Anną i Kiryłem Revkovami – muzykami jazzowymi z Ukrainy – rozmawiamy o ich drodze do Katowic, sztuce... >>>
po imprezie
Ostatnio dodane | Ostatnio skomentowane
Upper Festival 2019
5.09.2019
Fest Festival 2019
26.08.2019
Off Festival 2019
9.08.2019
Festiwal Tauron Nowa Muzyka 2019
27.06.2019
Off Festival 2018
10.08.2018
Podziel się z resztą świata swoimi uwagami, zdjęciami, filmami po imprezach.


Ultramaryna realizuje projekt pn. „Internetowa platforma czasu wolnego” współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju
Regionalnego w ramach RPO WSL na lata 2014-2020. Celem projektu jest zwiększenie innowacyjności, konkurencyjności i zatrudnienia w przedsiębiorstwie.
Efektem projektu będzie transformacja działalności w stronę rozwiązań cyfrowych. Wartość projektu: 180 628,90 PLN, dofinansowanie z UE: 128 035,50.
o nas | kontakt | reklama | magazyn | zgłoś błąd na stronie | © Ultramaryna 2001-2022, wszystkie prawa zastrzeżone