![]() |
![]() |
||
|
![]() |
zgłoś imprezę |
![]() |
![]() |
![]() |
||||||||||||||||||||||||
MARIUSZ KAŁAMAGA: Licencja na rozśmieszanie
![]() Ultramaryna: Jesteś pierwszym komikiem na naszej okładce. Jak się z tym czujesz? Mariusz Kałamaga: Czuję się… jakbym przełamywał lody. I trochę jakby ta forma rozrywki wkroczyła na wyższy poziom… Dwa lata temu rozstałeś się ze sceną kabaretową… Por qué? Nadszedł taki moment, że chciałem pójść w miejsce, gdzie będę mógł poruszyć trochę inne tematy. Zacząć robić coś nowego i swojego. Wolałem też zejść ze sceny w momencie, kiedy jeszcze byłem lubiany. Nie chciałem, żeby ludzie widząc mnie, myśleli sobie: „Oesu, ten to już nie ma pomysłu na siebie”. Dlatego odwiesiłem żółty sweterek do szafy… Zrobiło ci się w nim już przyciasno. Tak. Już się totalnie prułem! (śmiech) Chciałem też udowodnić sobie, że to ja nosiłem żółty sweter, a nie on mnie. Dziś pracuję w radiu i jestem komikiem na scenie stand-upowej. I robię to jako Mariusz Kałamaga. Wyglądasz na zadowolonego… Bardzo! Wiele fajnych rzeczy się wydarzyło. Trafiłem na dobry moment, zresztą nie pierwszy raz, bo zawsze w życiu trafiam na dobrych ludzi w odpowiednim momencie. Tak było z kabaretem Łowcy.B, z zespołem Ja Mmm Chyba Ściebie i z wieloma różnymi projektami, które udało mi się zrobić. Generalnie po 12 latach w kabarecie, gdzie było mi wygodnie i ciepło, podjęcie decyzji o odejściu nie było proste. Trochę się tego bałem… Ale trzeba było opuścić strefę komfortu. Potrzebowałem tego, tak czułem, tak mi się w głowie ułożyło i byłem ciekawy, co się stanie. Nie odszedłem z kabaretu dlatego, że miałem jakiś zamiennik. Szybko jednak spotkałem ludzi związanych z radiem i od słowa do słowa – gadam na antenie. Dostałem propozycję współprowadzenia poranków – bardzo istotne pasmo. Miała to być wakacyjna przygoda, a mija już drugi rok. Wstawaj, szkoda dnia! Radio wywróciło moje życie do góry nogami. Usystematyzowało je, w dobrym tego słowa znaczeniu. Muszę być mönter, pojawiać się na antenie o godz. 5.30 – a przez długi czas dojeżdżałem z Bytomia do Krakowa. Kiedyś o tej porze kładłem się spać, albo gdzieś jeszcze szliśmy pod ramię… (śmiech) Temat znany. Czyli teraz melanż kończy się o 19.30? Nie no, staram się to zgrabnie łączyć! A tak serio – przychodzi w życiu taki moment, w którym melanż może spokojnie poczekać na wolną chwilę. Mam nawet wrażenie, że w takiej formie smakuje jeszcze lepiej. I fajnie w tym radiu? Super! Zawsze w głowie miałem radio. Fascynowało mnie, bo cały czas nam towarzyszy i jest wszechobecne. Gra w domu, w samochodzie, w sklepie i jak idziesz do fryzjera. No i jest magiczne. Nie masz pojęcia, kto jest po drugiej stronie, jak cię odbiera. Na scenie wszystko jest jasne – widzisz reakcje, a tu możesz się tylko domyślać. Stand-up: sceniczna forma komiczna. Cel (który uświęca środki): w czasie rzeczywistym maksymalnie rozbroić publiczność śmiechem. Oręż: mikrofon, styl: wolny, tematy tabu: brak. Gatunek szczególnie popularny w USA. Jest jeszcze stand-up. Czy tu też czujesz się jak ryba w wodzie? Bardzo dużo dały mi lata w kabarecie. Byłem oswojony ze sceną i nie bałem się publiczności. Ale kiedy zacząłem występować w stand-upie, poczułem się, jakbym robił to pierwszy raz. Wyjście w dżinsach i swojej koszulce, bez żadnej roli, okazało się być sporym wyzwaniem mimo przeszło dekady na największych scenach. Sweterek to była zona bezpieczeństwa, mogłem się mylić-srylić i zawsze obracać to w żart. A tutaj pierwszym występom towarzyszył stres. Parę żartów zepsułem albo z nerwów nie sprzedawałem tematów tak, jakbym chciał. Stand-up ma też o wiele mocniejszy przekaz niż kabaret, trzeba się z tym oswoić. Teraz jest super. Uwielbiam to robić, jeździć po Polsce i występować w knajpeczkach i lokalach. ![]() Stand-up jest też zbiorem indywidualności – każdy chce mieć prawdziwy przekaz i poruszać najcięższe tematy albo mieć najlepsze nawiązania do zachodnich formatów. Ja mam wentyl bezpieczeństwa i staram się być obok tego wszystkiego. Wystarczy mi, że publiczność dobrze się bawi i jedynym wyznacznikiem mojej obecności na scenie jest to, czy przychodzą ludzie. I czy się chichrają. Tak, ale też może zdarzyć się, że dostaniesz czymś w twarz. W stand-upie ważne jest niepozostanie obojętnym – możesz się zgadzać lub nie, ale lepiej, żebyś wyrobił sobie zdanie na dany temat. Ja np. dużo mówię o niepełnosprawnych. Od 15. roku życia mam z nimi sporo wspólnego, więc pozwalam sobie poruszać temat niepełnosprawności. Wielu ludzi to bulwersuje. I bardzo dobrze! Stand-up ma pobudzać do myślenia – „Czy on dobrze mówił, czy źle?”. Jest okazja do zastanowienia się nad własnym stosunkiem do osób niepełnosprawnych. Do postawienia pytania: czy wolno mi się śmiać i czy umiem traktować je normalnie, na czym im zależy. Staram się pokazać, że to fajne, trochę inaczej funkcjonujące osoby, i że do niektórych trzeba podchodzić w określony sposób. Najważniejsze to próbować się ich uczyć, a to w naszym kraju jest wyzwaniem. Można się śmiać ze wszystkiego? Jeśli masz na to pomysł i wiesz, w jakim celu to robisz – tak. Ważny jest też styl, trzeba dobrze podać temat i wziąć za to odpowiedzialność. Gdybym nie spędził z niepełnosprawnymi tyle czasu i nie nauczył się od nich tak wiele, w życiu bym sobie nie pozwolił na żarty i opowiadanie o nich. Ostatnio poruszyłem też temat ludzi w śpiączce. Bardzo trudny, który mocno szanuję, ale podaję go tak, że niektórzy nie wytrzymują. „A jakbyś miał dziecko?!” – no pewnie, jakbym miał dziecko, to chciałbym, żeby system pomocy działał sprawnie! Jak poznałeś wszystkich fajnych niepełnosprawnych? 15 lat temu rozpocząłem współpracę z Fundacją Burego Misia w Bytomiu, pojechałem na pierwszy obóz i zakochałem się w tych ludziach. Tak naprawdę to ja się od nich uczyłem i to oni mi pomagali, a nie ja im. Może fizycznie, plus tym, że mogli z kimś pogadać, jednak w zamian dostałem niewymownie więcej. Dzięki nim mogę patrzeć na świat z dystansem i wrażliwością. Tam nauczyłem się mówić „kocham”! Nauczyły mnie tego osoby z zespołem Downa, które są bardzo uczuciowe i wrażliwe. Nadal, gdy tylko mogę, angażuję się w projekty związane z niepełnosprawnością. O czym jeszcze jest twój stand-up? Stand-up jest obyczajowy. Łazisz po ulicach, obserwujesz ludzi i wydarzenia. Trochę śmieję się z siebie, trochę z moich ludzi, uprawiam też humor sytuacyjny. Za to raczej nie uderzam politycznie. ![]() Śląska Scena Stand-upu ma profil na Facebooku, a zatem istnieje. Istnieje, jestem jej gospodarzem i założycielem. W Polsce nie będę mówić, kto zaczął, bo jest sporo napiny w temacie i w sumie nie jest to dla mnie ważne. Obecnie prężnie działają grupy: Agencja Antrakt, Stand-up Polska, sporo dzieje się w Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu i Trójmieście. Ogólnie jest coraz ciekawiej. U nas, w tak dużej aglomeracji, też potrzebne było miejsce dla ludzi zainteresowanych tematem. Raz w miesiącu zapraszam więc komików z całej Polski do katowickiej Hipnozy i do Museum w Bytomiu. Dla każdego jest okazja do zmierzenia się z publicznością na tzw. „open mike’u”. To wcale nie jest łatwe – wielu przedstawicieli branży muzycznej, filmowej, teatralnej i innych twórców ma świadomość, że rozśmieszenie ludzi to jest naprawdę ciężka sprawa. Czy dzięki „open mike’owi” ktoś rozpoczął prawdziwą karierę? Wiele osób, mnie najłatwiej opowiedzieć o moim przyjacielu Jacku Nochu, który jest osobą niepełnosprawną. Aplauz! Jacek Noch ma stwardnienie rozsiane. Znaliśmy się wcześniej, czułem, na co go stać. Zaproponowałem więc, żeby na „open mike’u” opowiedział o sobie i o swojej chorobie. Jacek przyszedł i zmiażdżył ludzi. Teraz jest bardzo rozpoznawalnym polskim stand-uperem, każda osoba, która się trochę interesuje tematem, wie, kto to. Jest dobry. Od półtora roku wspólnie tworzymy Śląską Scenę Stand-upu, a co zabawne, Jacek jest z Sosnowca, a ja z Bytomia. Jeździmy razem po Polsce i występujemy. Ostatnio Jacek, z pomocą swojej pani psycholog, napisał książkę „Taki trochę chory”, w której opowiada o tym, jak nagle dowiedział się, że ma chorobę, której nie da się zatrzymać – SM w najgorszym wydaniu. Stand-up jest dla niego terapią, a najistotniejsze jest to, że poprzez swoje występy pomaga wielu ludziom. Bo pokazuje, że się da. To takie krzepiące story człowieka, który ma naprawdę przesrane, wie, że lepiej nie będzie, a nagle jego życie obraca się o 180 stopni. Także jeździmy, właśnie wróciliśmy z czterech występów (Warszawa, Tomaszów Mazowiecki, Ruda Śląska i Myszków). Wcześniej Jacek siedział zdołowany w chacie, grał na Play Station i nie miał celu – teraz poznaje ludzi, jest dla kogoś ważny i wie, że to, co robi, ma sens. Zdarzyło się, że czyjś występ cię pozamiatał? Zdarza się to regularnie z różnych powodów. Chodzi o energię albo o flow… Mam kilku swoich ulubionych zawodników. Rafał Pacześ jest fajnym typem, ma świetny kontakt z publicznością, bardzo podoba mi się, jak podaje żarty. Łukasz „Lotek” Lodkowski – miszczunio! Taki mały, wkurwiony koleś, który wpada na scenę i opowiada o wszystkim wokoło. Lubię Cezarego Jurkiewicza, choć znam go tylko z Youtuba. Abelard Giza – wiadomo. Jego popularność jest w pełni zasłużona. Tu nie ma przypadku, wszystko jest świetnie przygotowane i przemyślane. Imponuje mi jego pracowitość i pełen profesjonalizm. Bardzo mnie śmieszy Kacper Ruciński i Jacek Stramik, który jest ostry. Jak dowali, to sobie myślisz: „no nie wiem, czy bym to powiedział…”. Trochę bardziej absurdalnym humorem atakują Karol Kopiec i Michał Kempa. Są i dziewuchy: Wiolka Walaszczyk i Kasia Piasecka. Ostatnio udało mi się namówić też do powrotu moją koleżankę, Aleksandrę Petrus, która jest karlicą. Przepraszam – ona nie lubi tego określenia – jest nieduża (ale ma wielkie serducho). Mocno jej kibicuję. 6 i 7 marca z okazji Dnia Kobiet w Hipnozie i Museum w ramach ŚSS-upu odbędzie się wieczór „Stand-Bup” – za mikrofonem staną Kaśka Piasecka i Wiolka Walaszczyk, gorąco zapraszam! ![]() Z innej beczki: jesteś bardzo sławny? Czuję się osobą rozpoznawalną. Coś tworzę i ludzie mnie z tego powodu kojarzą. Przez długi czas mnie to zaskakiwało, ale łatwiej jest, gdy sobie wypracujesz pozytywne nastawienie. Ważne, żeby do świata podchodzić z dobrą energią – wtedy musisz trafić na totalnie zakompleksionego gbura, żeby tego nie odebrał. Co do rozpoznawalności: czasem, gdy ktoś nie do końca wie, gdzie mnie włożyć – nie uświadamiam. Ale gdy jest ze mną moja córka, to zawsze mnie skubana wygada. (śmiech) Kiedyś jak wychodziła do szkoły, a jest w trzeciej klasie szkoły muzycznej i uczy się gry na harfie (wow! – przyp. red.), sprawdzałem czy ma śniadaniówkę i w plecaku odkryłem… mój żółty sweterek! Okazało się, że przemycała go na prośbę koleżanek, a ja, świnia, ją nakryłem… Jako oddana fanka muszę spytać: czy PGR* Ja Mmm Chyba Ściebie powróci? Zespół istnieje. Jest zawieszony albo inaczej – zawsze był zawieszony, tylko odwieszał się na koncerty. Najpiękniejszy w nim był brak parcia na cokolwiek. Mimo to zagraliśmy na dużej scenie Woodstocku, w Londynie, pod Pałacem Kultury na Światełku do Nieba i na dachu Szuflady 15. Ja też mam nadzieję, że JMCŚ jeszcze powróci. A Superbohaterowie powrócą na pewno! Oczywiście. Wiemy już gdzie, ale jeszcze nie mogę zdradzić. Będziemy blisko, przybywajcie! *PGR – Punkowa Grupa Rozweselająca tekst: Marta Nendza | zdjęcia: Jadwiga Janowska, Jakub Wesołowski, Filip Twarkowski ultramaryna, luty 2017 >>> Mariusz Kałamaga @ Facebook >>> Śląska Scena Stand-up @ Facebook KOMENTARZE: nie ma jeszcze żadnych wypowiedzi.... SKOMENTUJ: |
![]() |
![]() ![]()
![]() |
||||||||||||||||||||||||
![]() |
![]() |
![]() |
Ultramaryna realizuje projekt pn. „Internetowa platforma czasu wolnego” współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach RPO WSL na lata 2014-2020. Celem projektu jest zwiększenie innowacyjności, konkurencyjności i zatrudnienia w przedsiębiorstwie. Efektem projektu będzie transformacja działalności w stronę rozwiązań cyfrowych. Wartość projektu: 180 628,90 PLN, dofinansowanie z UE: 128 035,50. |
![]() |
o nas | kontakt | reklama | magazyn | zgłoś błąd na stronie | © Ultramaryna 2001-2022, wszystkie prawa zastrzeżone |