Ta strona używa plików cookies.
Polityka Prywatności    Jak wyłączyć cookies?
AKCEPTUJĘ
piątek 3.05.24

START
LOKALE
FORUM
BLOGI
zgłoś imprezę   
  ultramaryna.pl  web 
MARIUSZ KAŁAMAGA: Licencja na rozśmieszanie

Kto rano wstaje – ma szansę usłyszeć go na falach eteru. Czasami wygląda też z telewizora, a bardziej wtajemniczeni spotkali go osobiście – w kabarecie lub na scenie stand-upowej. Raz do roku z łopotem peleryny zawiaduje Międzygalaktycznym Zlotem Superbohaterów. Przed Państwem: piękny i wesoły Mariusz Kałamaga we własnej osobie!

Ultramaryna: Jesteś pierwszym komikiem na naszej okładce. Jak się z tym czujesz?

Mariusz Kałamaga:
Czuję się… jakbym przełamywał lody. I trochę jakby ta forma rozrywki wkroczyła na wyższy poziom…

Dwa lata temu rozstałeś się ze sceną kabaretową… Por qué? Nadszedł taki moment, że chciałem pójść w miejsce, gdzie będę mógł poruszyć trochę inne tematy. Zacząć robić coś nowego i swojego. Wolałem też zejść ze sceny w momencie, kiedy jeszcze byłem lubiany. Nie chciałem, żeby ludzie widząc mnie, myśleli sobie: „Oesu, ten to już nie ma pomysłu na siebie”. Dlatego odwiesiłem żółty sweterek do szafy…

Zrobiło ci się w nim już przyciasno. Tak. Już się totalnie prułem! (śmiech) Chciałem też udowodnić sobie, że to ja nosiłem żółty sweter, a nie on mnie. Dziś pracuję w radiu i jestem komikiem na scenie stand-upowej. I robię to jako Mariusz Kałamaga.

Wyglądasz na zadowolonego… Bardzo! Wiele fajnych rzeczy się wydarzyło. Trafiłem na dobry moment, zresztą nie pierwszy raz, bo zawsze w życiu trafiam na dobrych ludzi w odpowiednim momencie. Tak było z kabaretem Łowcy.B, z zespołem Ja Mmm Chyba Ściebie i z wieloma różnymi projektami, które udało mi się zrobić. Generalnie po 12 latach w kabarecie, gdzie było mi wygodnie i ciepło, podjęcie decyzji o odejściu nie było proste. Trochę się tego bałem…

Ale trzeba było opuścić strefę komfortu. Potrzebowałem tego, tak czułem, tak mi się w głowie ułożyło i byłem ciekawy, co się stanie. Nie odszedłem z kabaretu dlatego, że miałem jakiś zamiennik. Szybko jednak spotkałem ludzi związanych z radiem i od słowa do słowa – gadam na antenie. Dostałem propozycję współprowadzenia poranków – bardzo istotne pasmo. Miała to być wakacyjna przygoda, a mija już drugi rok.

Wstawaj, szkoda dnia! Radio wywróciło moje życie do góry nogami. Usystematyzowało je, w dobrym tego słowa znaczeniu. Muszę być mönter, pojawiać się na antenie o godz. 5.30 – a przez długi czas dojeżdżałem z Bytomia do Krakowa. Kiedyś o tej porze kładłem się spać, albo gdzieś jeszcze szliśmy pod ramię… (śmiech)

Temat znany. Czyli teraz melanż kończy się o 19.30? Nie no, staram się to zgrabnie łączyć! A tak serio – przychodzi w życiu taki moment, w którym melanż może spokojnie poczekać na wolną chwilę. Mam nawet wrażenie, że w takiej formie smakuje jeszcze lepiej.

I fajnie w tym radiu? Super! Zawsze w głowie miałem radio. Fascynowało mnie, bo cały czas nam towarzyszy i jest wszechobecne. Gra w domu, w samochodzie, w sklepie i jak idziesz do fryzjera. No i jest magiczne. Nie masz pojęcia, kto jest po drugiej stronie, jak cię odbiera. Na scenie wszystko jest jasne – widzisz reakcje, a tu możesz się tylko domyślać.


Stand-up: sceniczna forma komiczna. Cel (który uświęca środki): w czasie rzeczywistym maksymalnie rozbroić publiczność śmiechem. Oręż: mikrofon, styl: wolny, tematy tabu: brak. Gatunek szczególnie popularny w USA.


Jest jeszcze stand-up. Czy tu też czujesz się jak ryba w wodzie? Bardzo dużo dały mi lata w kabarecie. Byłem oswojony ze sceną i nie bałem się publiczności. Ale kiedy zacząłem występować w stand-upie, poczułem się, jakbym robił to pierwszy raz. Wyjście w dżinsach i swojej koszulce, bez żadnej roli, okazało się być sporym wyzwaniem mimo przeszło dekady na największych scenach. Sweterek to była zona bezpieczeństwa, mogłem się mylić-srylić i zawsze obracać to w żart. A tutaj pierwszym występom towarzyszył stres. Parę żartów zepsułem albo z nerwów nie sprzedawałem tematów tak, jakbym chciał.

Stand-up ma też o wiele mocniejszy przekaz niż kabaret, trzeba się z tym oswoić. Teraz jest super. Uwielbiam to robić, jeździć po Polsce i występować w knajpeczkach i lokalach.

Skoro stand-up jest sportem indywidualnym, to pewnie występuje tu ostra rywalizacja… Niestety zauważyłem takie zjawisko. Są podziały, spory o to, kto zapoczątkował scenę stand-upu w Polsce, skreślanie artystów, którzy mają kabaretowe korzenie. Ja oczywiście dla wielu stand-uperów jestem „kasztanem” z powodu mojej kabaretowej przeszłości, ale mam to głęboko w moim wielkim nochalu. Ba, mogę nawet na to przystać, pod warunkiem, że przyjdą i posłuchają, a dopiero potem ocenią.

Stand-up jest też zbiorem indywidualności – każdy chce mieć prawdziwy przekaz i poruszać najcięższe tematy albo mieć najlepsze nawiązania do zachodnich formatów. Ja mam wentyl bezpieczeństwa i staram się być obok tego wszystkiego. Wystarczy mi, że publiczność dobrze się bawi i jedynym wyznacznikiem mojej obecności na scenie jest to, czy przychodzą ludzie.

I czy się chichrają. Tak, ale też może zdarzyć się, że dostaniesz czymś w twarz. W stand-upie ważne jest niepozostanie obojętnym – możesz się zgadzać lub nie, ale lepiej, żebyś wyrobił sobie zdanie na dany temat.

Ja np. dużo mówię o niepełnosprawnych. Od 15. roku życia mam z nimi sporo wspólnego, więc pozwalam sobie poruszać temat niepełnosprawności. Wielu ludzi to bulwersuje. I bardzo dobrze! Stand-up ma pobudzać do myślenia – „Czy on dobrze mówił, czy źle?”. Jest okazja do zastanowienia się nad własnym stosunkiem do osób niepełnosprawnych. Do postawienia pytania: czy wolno mi się śmiać i czy umiem traktować je normalnie, na czym im zależy. Staram się pokazać, że to fajne, trochę inaczej funkcjonujące osoby, i że do niektórych trzeba podchodzić w określony sposób. Najważniejsze to próbować się ich uczyć, a to w naszym kraju jest wyzwaniem.

Można się śmiać ze wszystkiego? Jeśli masz na to pomysł i wiesz, w jakim celu to robisz – tak. Ważny jest też styl, trzeba dobrze podać temat i wziąć za to odpowiedzialność.

Gdybym nie spędził z niepełnosprawnymi tyle czasu i nie nauczył się od nich tak wiele, w życiu bym sobie nie pozwolił na żarty i opowiadanie o nich. Ostatnio poruszyłem też temat ludzi w śpiączce. Bardzo trudny, który mocno szanuję, ale podaję go tak, że niektórzy nie wytrzymują. „A jakbyś miał dziecko?!” – no pewnie, jakbym miał dziecko, to chciałbym, żeby system pomocy działał sprawnie!

Jak poznałeś wszystkich fajnych niepełnosprawnych? 15 lat temu rozpocząłem współpracę z Fundacją Burego Misia w Bytomiu, pojechałem na pierwszy obóz i zakochałem się w tych ludziach. Tak naprawdę to ja się od nich uczyłem i to oni mi pomagali, a nie ja im. Może fizycznie, plus tym, że mogli z kimś pogadać, jednak w zamian dostałem niewymownie więcej. Dzięki nim mogę patrzeć na świat z dystansem i wrażliwością. Tam nauczyłem się mówić „kocham”! Nauczyły mnie tego osoby z zespołem Downa, które są bardzo uczuciowe i wrażliwe. Nadal, gdy tylko mogę, angażuję się w projekty związane z niepełnosprawnością.

O czym jeszcze jest twój stand-up? Stand-up jest obyczajowy. Łazisz po ulicach, obserwujesz ludzi i wydarzenia. Trochę śmieję się z siebie, trochę z moich ludzi, uprawiam też humor sytuacyjny. Za to raczej nie uderzam politycznie.

Dorzuciłabym jeszcze, że jesteś też taki nasz… hanyski! Czy śląska publiczność bardzo cię kocha? Chyba mnie lubi, bo widzi, że identyfikuję się ze Śląskiem. Bez żadnej ściemy mogę nazwać się lokalnym patriotą, bo tak się czuję. Wiele osób przybija mi pionę i się ze mną zgadza, wie, że mówię szczerze. Sztuczność da się bardzo łatwo wyczuć.

Śląska Scena Stand-upu ma profil na Facebooku, a zatem istnieje. Istnieje, jestem jej gospodarzem i założycielem. W Polsce nie będę mówić, kto zaczął, bo jest sporo napiny w temacie i w sumie nie jest to dla mnie ważne. Obecnie prężnie działają grupy: Agencja Antrakt, Stand-up Polska, sporo dzieje się w Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu i Trójmieście. Ogólnie jest coraz ciekawiej.

U nas, w tak dużej aglomeracji, też potrzebne było miejsce dla ludzi zainteresowanych tematem. Raz w miesiącu zapraszam więc komików z całej Polski do katowickiej Hipnozy i do Museum w Bytomiu. Dla każdego jest okazja do zmierzenia się z publicznością na tzw. „open mike’u”. To wcale nie jest łatwe – wielu przedstawicieli branży muzycznej, filmowej, teatralnej i innych twórców ma świadomość, że rozśmieszenie ludzi to jest naprawdę ciężka sprawa.

Czy dzięki „open mike’owi” ktoś rozpoczął prawdziwą karierę? Wiele osób, mnie najłatwiej opowiedzieć o moim przyjacielu Jacku Nochu, który jest osobą niepełnosprawną.

Aplauz! Jacek Noch ma stwardnienie rozsiane. Znaliśmy się wcześniej, czułem, na co go stać. Zaproponowałem więc, żeby na „open mike’u” opowiedział o sobie i o swojej chorobie. Jacek przyszedł i zmiażdżył ludzi.

Teraz jest bardzo rozpoznawalnym polskim stand-uperem, każda osoba, która się trochę interesuje tematem, wie, kto to. Jest dobry. Od półtora roku wspólnie tworzymy Śląską Scenę Stand-upu, a co zabawne, Jacek jest z Sosnowca, a ja z Bytomia. Jeździmy razem po Polsce i występujemy. Ostatnio Jacek, z pomocą swojej pani psycholog, napisał książkę „Taki trochę chory”, w której opowiada o tym, jak nagle dowiedział się, że ma chorobę, której nie da się zatrzymać – SM w najgorszym wydaniu.

Stand-up jest dla niego terapią, a najistotniejsze jest to, że poprzez swoje występy pomaga wielu ludziom. Bo pokazuje, że się da. To takie krzepiące story człowieka, który ma naprawdę przesrane, wie, że lepiej nie będzie, a nagle jego życie obraca się o 180 stopni. Także jeździmy, właśnie wróciliśmy z czterech występów (Warszawa, Tomaszów Mazowiecki, Ruda Śląska i Myszków). Wcześniej Jacek siedział zdołowany w chacie, grał na Play Station i nie miał celu – teraz poznaje ludzi, jest dla kogoś ważny i wie, że to, co robi, ma sens.

Zdarzyło się, że czyjś występ cię pozamiatał? Zdarza się to regularnie z różnych powodów. Chodzi o energię albo o flow… Mam kilku swoich ulubionych zawodników.

Rafał Pacześ jest fajnym typem, ma świetny kontakt z publicznością, bardzo podoba mi się, jak podaje żarty. Łukasz „Lotek” Lodkowski – miszczunio! Taki mały, wkurwiony koleś, który wpada na scenę i opowiada o wszystkim wokoło. Lubię Cezarego Jurkiewicza, choć znam go tylko z Youtuba.

Abelard Giza – wiadomo. Jego popularność jest w pełni zasłużona. Tu nie ma przypadku, wszystko jest świetnie przygotowane i przemyślane. Imponuje mi jego pracowitość i pełen profesjonalizm. Bardzo mnie śmieszy Kacper Ruciński i Jacek Stramik, który jest ostry. Jak dowali, to sobie myślisz: „no nie wiem, czy bym to powiedział…”. Trochę bardziej absurdalnym humorem atakują Karol Kopiec i Michał Kempa.

Są i dziewuchy: Wiolka Walaszczyk i Kasia Piasecka. Ostatnio udało mi się namówić też do powrotu moją koleżankę, Aleksandrę Petrus, która jest karlicą. Przepraszam – ona nie lubi tego określenia – jest nieduża (ale ma wielkie serducho). Mocno jej kibicuję.

6 i 7 marca z okazji Dnia Kobiet w Hipnozie i Museum w ramach ŚSS-upu odbędzie się wieczór „Stand-Bup” – za mikrofonem staną Kaśka Piasecka i Wiolka Walaszczyk, gorąco zapraszam!

Czy zdarzało się, że publiczność spadała z krzeseł? Ojejku, były przypadki, że ludzie płakali, przeżywali śmiechowe katharsis – coś niesamowitego! Najlepsze jest, kiedy wchodzisz na scenę i masz przed sobą 1000 osób, które mają taki ubaw, że ze śmiechu i radości zapominają o całym świecie. To także ważna funkcja sceny kabaretowej, która jest bardzo potrzebna, ponieważ pomaga wielu ludziom złapać oddech i oderwać się od rzeczywistości. Śmiech jest ważny dla ludzkości.

Z innej beczki: jesteś bardzo sławny? Czuję się osobą rozpoznawalną. Coś tworzę i ludzie mnie z tego powodu kojarzą. Przez długi czas mnie to zaskakiwało, ale łatwiej jest, gdy sobie wypracujesz pozytywne nastawienie. Ważne, żeby do świata podchodzić z dobrą energią – wtedy musisz trafić na totalnie zakompleksionego gbura, żeby tego nie odebrał. Co do rozpoznawalności: czasem, gdy ktoś nie do końca wie, gdzie mnie włożyć – nie uświadamiam. Ale gdy jest ze mną moja córka, to zawsze mnie skubana wygada. (śmiech)

Kiedyś jak wychodziła do szkoły, a jest w trzeciej klasie szkoły muzycznej i uczy się gry na harfie (wow! – przyp. red.), sprawdzałem czy ma śniadaniówkę i w plecaku odkryłem… mój żółty sweterek! Okazało się, że przemycała go na prośbę koleżanek, a ja, świnia, ją nakryłem…

Jako oddana fanka muszę spytać: czy PGR* Ja Mmm Chyba Ściebie powróci? Zespół istnieje. Jest zawieszony albo inaczej – zawsze był zawieszony, tylko odwieszał się na koncerty. Najpiękniejszy w nim był brak parcia na cokolwiek. Mimo to zagraliśmy na dużej scenie Woodstocku, w Londynie, pod Pałacem Kultury na Światełku do Nieba i na dachu Szuflady 15. Ja też mam nadzieję, że JMCŚ jeszcze powróci.

A Superbohaterowie powrócą na pewno! Oczywiście. Wiemy już gdzie, ale jeszcze nie mogę zdradzić. Będziemy blisko, przybywajcie!

*PGR – Punkowa Grupa Rozweselająca

tekst: Marta Nendza | zdjęcia: Jadwiga Janowska, Jakub Wesołowski, Filip Twarkowski
ultramaryna, luty 2017




>>> Mariusz Kałamaga @ Facebook
>>> Śląska Scena Stand-up @ Facebook









KOMENTARZE:

nie ma jeszcze żadnych wypowiedzi....


SKOMENTUJ:
imię/nick:
e-mail (opcjonalnie):
wypowiedz się:
wpisz poniżej dzień tygodnia zaczynający się na literę s:
teksty
FESTIWAL ARS CAMERALIS. RETROSPEKCJA: Piękny trzydziestoletni
koncert Jane Birkin w ramach Festiwalu Ars Cameralis, Teatr Zagłębia w Sosnowcu, 10.11.2011 Proszę sobie wyobrazić:... >>>

DARIA ZE ŚLĄSKA: Rozmowy przerywane
Pseudonim artystyczny zobowiązuje, bo Daria ze Śląska związana jest z nim od urodzenia. Mogła zostać zawodową siatka... >>>

NATALIA DINGES: W procesie przemieszczania
Aktorka i choreografka. Współpracowała z większością teatrów na południu Polski (Katowice, Bielsko-Biała, Tychy, S... >>>

VITO BAMBINO: Vito na urodziny Kato
10 września po raz kolejny Katowice w unikatowej formie będą świętować swoje urodziny. Jak na Miasto Muzyki UNESCO p... >>>

OLA SYNOWIEC I ARKADIUSZ WINIATORSKI: Marsz w długim cieniu rzucanym przez mur
Mur graniczny pomiędzy Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi Wszystkie osiągnięcia ludzkości są konsekwencją dwóch... >>>

MICHAŁ CHMIELEWSKI: O zagubieńcach i outsiderach
Michał Chmielewski trzy miesiące po skończeniu Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach zadebiutowa... >>>

ANNA I KIRYŁ REVKOVIE: Nawet wojna nie zatrzyma kreatywności
Z Anną i Kiryłem Revkovami – muzykami jazzowymi z Ukrainy – rozmawiamy o ich drodze do Katowic, sztuce... >>>
po imprezie
Ostatnio dodane | Ostatnio skomentowane
Upper Festival 2019
5.09.2019
Fest Festival 2019
26.08.2019
Off Festival 2019
9.08.2019
Festiwal Tauron Nowa Muzyka 2019
27.06.2019
Off Festival 2018
10.08.2018
Podziel się z resztą świata swoimi uwagami, zdjęciami, filmami po imprezach.


Ultramaryna realizuje projekt pn. „Internetowa platforma czasu wolnego” współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju
Regionalnego w ramach RPO WSL na lata 2014-2020. Celem projektu jest zwiększenie innowacyjności, konkurencyjności i zatrudnienia w przedsiębiorstwie.
Efektem projektu będzie transformacja działalności w stronę rozwiązań cyfrowych. Wartość projektu: 180 628,90 PLN, dofinansowanie z UE: 128 035,50.
o nas | kontakt | reklama | magazyn | zgłoś błąd na stronie | © Ultramaryna 2001-2022, wszystkie prawa zastrzeżone