Ta strona używa plików cookies.
Polityka Prywatności    Jak wyłączyć cookies?
AKCEPTUJĘ
czwartek 2.05.24

START
LOKALE
FORUM
BLOGI
zgłoś imprezę   
  ultramaryna.pl  web 
WOJCIECH KUCHARCZYK: Artysta działacz

Wojtek Kucharczyk powiedział kiedyś o sobie „rewolucjonista akceptujący”, a jego kariera muzycznego rebelianta trwa już ponad dwie dekady. Jako: szef Mik Musik, muzyk, badacz, projektant, poszukiwacz dźwięków, a także podróżnik w nonszalancki sposób wymyka się wszelkim próbom definicji. Ślązak z urodzenia, bardzo uniwersalny w swoich działaniach, które często spotykają się z odzewem ze świata.

Kucharczyk od zawsze wyprzedzał swoje czasy, ponieważ to potrzeba nowych rozwiązań popychała go do innowacji, które dzisiaj często uważamy za standardową aktywność. Jako artysta i działacz nie oglądał się na rynek zewnętrzny. Wierny swojej wizji muzyki futurystycznej, przygodowej i hasłu „do techno się kurde nie siedzi”, łączy w swoich muzycznych konstrukcjach elektronikę, rytmy afrykańskie, konceptualizm i wiele innych. Jego ostatnio wydane „Utracone ambicje” to produkcja przewrotna w tytule, funkcjonalna w użyciu i łącząca wątki z poprzednich wcieleń artysty.

My pytamy Wojtka m.in. o sytuację bieżącą (Kongres Kultury, który odbył się w październiku w Warszawie) i czasy zamierzchłe (początki Mik Musik).

Ultramaryna: Co twoim zdaniem może zmienić Kongres Kultury?

Wojtek Kucharczyk:
Od wielu lat, mniej więcej dziesięciu, kultura w Polsce idzie w stronę działań na ogromną skalę, jak np. „Katowice – miasto wielkich wydarzeń”. Jestem przekonany, że nie tędy droga. Jasne, można i trzeba zrobić raz na jakiś czas dużą imprezę, ale nie powinno to być podstawą działania ani promocji miasta. Wiadomo, że w metropoliach, które są faktycznymi stolicami kultury, jest mnóstwo niedużych, oddolnych i różnorodnych inicjatyw. W Nowym Jorku jest Muzeum Guggenheima czy Carnegie Hall i wiele innych prestiżowych miejsc, ale najważniejsze są tam te wszystkie mikro-projekty i działania. Miliony zespołów, które istnieją czasami tydzień, ale zostawiają po sobie ślad. Od dawna nawołuję do zwrócenia uwagi na tego typu rzeczy w naszym regionie – trzeba przesunąć proporcje. Nigdy nie będziemy Nowym Jorkiem czy Berlinem, ale wierzę, że i u nas da się działać w sposób znaczący poprzez zauważenie wielości tych małych elementów. Kultury nie buduje się od góry.

Na Kongresie mówiłem też, żebyśmy np. nie rozmawiali o setkach milionów na promocję czytelnictwa, tylko zastanówmy się, czym czytelnictwo w dzisiejszych czasach w ogóle jest, w jaki sposób się odbywa. Nie rozmawiajmy cały czas o pieniądzach, ale o sposobie, w jaki można je wykorzystać, o potrzebnych zmianach i kierunku, w jakim to wszystko podąża. Zastanówmy się nad faktami i na tej podstawie spróbujmy ustalać plan działania, zamiast naginać je w jakąś subiektywną stronę.

Czy powinien istnieć systemowy sposób wsparcia lokalnej kultury, tej na co dzień, a nie tej od wielkich wydarzeń? Już nie liczę na to zupełnie. Wiadomo, że takie możliwości gdzieś tam są, ale dotyczy to tylko tych, którzy chociaż w małym stopniu znają się na biznesie – nie wymagajmy tego natomiast od artystów, bo nie tędy droga. A jeżeli tak ma być, to w takim razie wprowadźmy na akademiach, konserwatoriach i innych uczelniach artystycznych bardzo poważne zajęcia z tej tematyki. Co roku wypuszczane są setki absolwentów, których nie uczy się praktycznych umiejętności radzenia sobie na rynku i życia z kultury, utrzymywania się z robienia „dziwnych rzeczy”.

Na kongresie pokazywane były różne statystyki i np. dosłownie 1% absolwentów uczelni artystycznych znajduje pracę w zawodzie. Są też poważne luki systemowe – np. absolwent, który pracuje na umowę o dzieło, nie może płacić składek w zwykłym trybie. Nie będzie więc mógł się leczyć bez kombinowania, o przyszłej emeryturze nie wspominając. Należy dołożyć do tego jeszcze permanentne niezrozumienie ze strony społeczeństwa tego, czym może być zawód artysty i jaką rolę spełnia. Kiedy nałożymy tych kilka sytuacji na siebie, mamy wizję wręcz apokaliptyczną.

Podsumowując dyskusje na kongresie, pozytywne jest to, że wiele osób tę sytuację w końcu zauważa, dzieli się swoimi spostrzeżeniami i zaczynają rozmawiać – zresztą nie tylko na wielkich wydarzeniach, ale i w regionie, w mieście, prywatnie. Cała mroczna polityka wokół nas powoduje, że musimy się ze sobą, jako ludzie kultury, jak najlepiej dogadać. Dobrze, że bardzo wielu osobom w tym kraju zaczyna zależeć na konkretach. Optymistą jestem bardzo delikatnym, ale może kiedyś wyniknie z tego coś dobrego.

Dla mnie twoja postawa jest dowodem na to, że można sobie poradzić. Mało który artysta tak potrafi. 21 lat działalności niezależnego labelu Mik Musik (z 4-letnią przerwą), różne projekty artystyczne i kuratorowanie. Zacznijmy do dwóch dekad Mik Musik. Powiedz, czy z perspektywy czasu działalność tej wytwórni jest w pewien sposób odbiciem tego, jak kultura zmienia się w Polsce? Mik Musik zawsze na bieżąco weryfikowała sposób dystrybucji muzyki, sposób bycia wydawnictwa niezależnego w naszym kraju? Przerwa była krótka, a i tak zagrałem wtedy 100 koncertów (śmiech). Mik Musik chyba jest rodzajem zwierciadła, w którym odbijają się różne przemiany kultury. Samo powstanie Mika było reakcją na sytuację na rynku muzycznym. Początek lat 90.: poważne zmiany ustrojowe i ekonomiczne, a równocześnie kompletnie zwyczajna sprawa – grupa młodych artystów, tworzących swoją muzykę. W moim przypadku wyszło to z korzenia wizualnego, a wręcz teatralnego łączenia obrazu z muzyką. No więc zaczynamy na pewnym etapie robić nagrania. Nikt ich nie chce wydać w tych czterech niezależnych wytwórniach, które wtedy istniały. Nikt nam nie pomaga, więc co stoi na przeszkodzie, byśmy zrobili to sami – i tak się zaczyna nasza historia.

Bardzo ważny dla mnie wątek – przyśpieszenie technologiczne, które ciągle zaliczamy. Mik Musik cały czas reagował na takie przekształcenia: w jaki sposób zmienia się społeczeństwo, jakie są wobec tego jego potrzeby. Eksperymentowaliśmy – byliśmy jednym z pierwszych europejskich labeli, które na ostro zaczęły wprowadzać CDR-y, praktyczne nośniki, które okazały się zbawieniem dla wytwórni i muzyków. Potem pojawiły się wydawnictwa online. Jednocześnie wykorzystywaliśmy te zmiany z bardzo specyficznym poczuciem humoru, z którego Mik jest znany.

Mik Musik tak naprawdę jest moim projektem życia. I jest to nieustanne zarządzanie kryzysem. Przez to, że robisz label, który siłą rzeczy poprzez rodzaj obranej stylistyki nie może być komercyjny, musisz bezwzględnie dbać o szczegóły i cały czas pracować na 100%. Kombinować, co zrobić, gdy wydajesz płyty w niewielkich nakładach, a ich cena w porównaniu do innych dóbr ciągle spada. Na początku lat dwutysięcznych zauważyłem, że ze spadkiem cen trzeba sobie poradzić, robiąc wydawnictwa, które w założeniu mają być tanie. Zrobiliśmy „serię kryzysową”, w której wydaliśmy osiem tytułów, a cenę albumu ustaliłem na 15 zł. Nie mówię, że wymyśliłem coś mega odkrywczego, ale rok–dwa lata później polscy mejdżersi zrobili dokładnie to samo. Wprowadzili „zagraniczne płyty w polskiej cenie”. Wow. Jest to dowód na to, że mali wydawcy muszą być elastyczni, natychmiast reagować na różne sytuacje, bo inaczej nie przetrwają. A giganci mogą czekać, tracąc przez to kontakt z rzeczywistością.

Mały może więcej... Często mądrzej, racjonalniej. Denerwują mnie duże instytucje, które bez przerwy marnują pieniądze, wydając je na rzeczy absolutnie niepotrzebne. Kiedy widzę kolejny festiwal, ładujący jakąś chorą kasę w to, żeby wyprodukować kolejne torby, często według bardzo wyszukanych wzorów, które rozda się uczestnikom, zastanawiam się: po co? Czy w dzisiejszych czasach są potrzebne ulotki czy naklejki? To są czasami działania systemowe: zbyt rozbuchana scenografia czy za duża scena.

Czasami patrzę też jacy artyści są zapraszani na duże imprezy i dlaczego akurat w Polsce im się tak dobrze płaci. Znów zachwiane proporcje, to wszystko przy niewielkim wysiłku można o wiele lepiej zaplanować, fundusze o wiele lepiej rozdzielić. Krajów, gdzie jest to robione sensownie i dość sprawiedliwie, w Europie nie brakuje, moglibyśmy się zatem na nich wzorować.

Mik Musik to także artyści, którzy zawsze dużo koncertowali za granicą… Dzięki dobremu „zarządzaniu kryzysowemu” udało nam się zorganizować sporo tras zagranicznych. I do żadnej z nich nie dopłaciliśmy, działając poza grantami – zresztą 10-15 lat temu one jeszcze tak naprawdę nie funkcjonowały. Pierwsze występy zagraniczne mieliśmy już dwa lata po założeniu Mik Musik w 1997. Była to 3-4-koncertowa trasa w Niemczech. Zespół założycielski, czyli Mołr Drammaz, proponował od strony artystycznej (i estetycznej) coś bardzo rzadkiego jak na tamte czasy. Łączyliśmy rytmiczną muzykę, graną na nietypowych zestawach perkusyjnych, z elektroniką i wokalem. Podkreślaliśmy koneksje estetyczne z Afryką, Brazylią czy szerzej: Ameryką Południową, Karaibami i tak dalej. Szybko zostaliśmy za granicą uznani za oryginalnych.

Od tych pierwszych koncertów w Berlinie gramy tam w różnych konfiguracjach i projektach przynajmniej raz lub dwa razy w roku. Wchodzisz na stałe w pewien obieg. Wiadomo, że jest to trudna kwestia, bo cały czas jest rotacja miejsc, organizatorów, animatorów, agentów. Zawsze mówię, że festiwal jest udany, jeżeli przyniesie zaproszenie na kolejny występ. Często spotykasz w ten sposób ludzi, z którymi możesz później na różne sposoby współpracować. Tak jak np. z Felixem Kubinem, z którym przez kilka lat robiliśmy duże projekty dla radia austriackiego i niemieckiego. Przykładów takich owocnych spotkań mam w swojej historii całą masę, znam ludzi z omalże całego świata, z wieloma przyjaźnię się niezmiennie od wielu lat.

Teraz nazywa się to networking. Robiliśmy to, kiedy takie pojęcie nie było znane. Czasami jestem zaskoczony, gdy ktoś mówi, że Mik Musik ogarniało w pionierski sposób pewne rzeczy, a my przecież tylko rozmawialiśmy z ludźmi! (śmiech). Zawsze byliśmy szczerzy w tych rozmowach, a przy okazji z pełną energią robiliśmy to, co do nas należało. Obywało się bez korupcji, opłacania reklam etc. Ok, ze trzy razy w życiu kupiłem reklamę, najmniejszy możliwy rozmiar. Zatem działanie w kompletnie naturalny sposób. Przynosiło to czasami takie efekty, że np. pewnego roku zagrałem cztery koncerty w Paryżu, a tylko jeden w Warszawie. Dość specyficzne uczucie.

Jesteś także kuratorem sceny muzycznej Carbon na festiwalu Tauron Nowa Muzyka, która prezentuje słuchaczom sporo muzycznych odkryć. Jak wybierasz zespoły na swoją scenę i jak to się stało, że to robisz? W tym roku to była trzecia edycja „mojej” sceny Carbon. Cztery lata temu zostaliśmy zaproszeni do zrobienia showcase’a Mik Musik. Dostaliśmy całą noc i scenę dla siebie – i wyszło to dobrze. W związku z tym organizatorzy TNM zaproponowali mi coś podobnego, ale szerzej, poza mikowym kontekstem. Tauron to nie jest pierwszy festiwal, podczas którego kuratorowałem scenie muzycznej, ale ewidentnie jest to największe i najbardziej kompleksowe przedsięwzięcie w tej materii.

Jak ja to robię? Moje zainteresowania są bardzo eklektyczne i chcę to też przenosić na line-up. Zawsze jest wspólny wątek, temat przewodni każdej edycji. W Polsce w ogarnianiu tematycznym festiwali mistrzem jest dla mnie Unsound. Tego typu podejście zawsze mi się podobało, bo pozwala pobudzić wyobraźnię i intelekt. I robię to na Carbonie. To konkretna misja, skupiam się na tym, czego na festiwalach nie ma. Dochodzą do tego różne inne kwestie: przed pierwszą edycją mojej sceny uznałem, że polscy artyści na polskich letnich festiwalach są totalnie niedocenieni, zepchnięci na początek lub na koniec line-upu, więc należy to zmienić.

W kolejnym roku postanowiłem pójść o krok dalej. Na polskie letnie festiwale zapraszani są artyści z innych kontynentów, a bardzo rzadko sąsiedzi z Czech, Słowacji, Węgier. Mieszkamy praktycznie za miedzą, ale mało o sobie wiemy, podczas gdy możemy wiele się od siebie nauczyć, wymieniać doświadczeniami – mamy podobne problemy, a różne pomysły na rozwiązania. Druga edycja sceny Carbon była zatem w połowie poświęcona artystom zza południowej granicy.

Tegoroczna miała z kolei zupełnie inny charakter, trochę przez to, że pojawił się tytuł Katowice – Miasto Muzyki UNESCO. To nie był mój pomysł, by skorzystać z możliwości sieci kreatywnych miast UNESCO, ale czemu miałem nie spróbować. Na pierwszy ogień poszli artyści, z którymi miałem już kontakt lub widziałem ich na żywo, bo czas na research był bardzo krótki. Sprawę dodatkowo utrudniał warunek, by artyści pochodzili z sieci miast kreatywnych UNESCO albo przynajmniej krajów, gdzie te miasta się znajdują. Na szczęście z wielu z tych miast, typu Bogota czy Kinszasa, pochodzą muzycy, których twórczość mi odpowiadała i pasowała do koncepcji.

Co dalej? Trudno powiedzieć, bo czekam na rozwój politycznych wypadków. Być może będę chciał się z kraju na krócej lub dłużej ruszyć – swoje już dla niego zrobiłem, a świat jest taki ciekawy. Artystycznie pewnie to będzie kontynuacja, bo jestem za stary, żeby się jakoś diametralnie zmienić. Ale jako że okoliczności zmianie sprzyjają, to pozostaję otwarty, także na swoje własne, nietypowe pomysły.

Będzie kilka mikowych płyt, niby to nisza niszy, ale działamy systematycznie i uparcie, na przekór wszystkiemu, i ten trend na razie utrzymujemy. Są też jakieś pomysły teatralne, filmowe, są jakieś propozycje koncertowe z dalekiego świata. Czasem wszystko się tak szybko dzieje, że trudno wyzwaniom sprostać. Ale dopóki jest robota i jest o czym myśleć, to jest dobrze. Generalnie staram się nie przejmować tym, co było, raczej ciągle ciekawi mnie to, co dopiero przyjdzie. Ale trudno być prorokiem, więc zobaczymy – co ma się wydarzyć, prędzej czy później nastąpi. I to jest bardzo ciekawe. Życie niosące niespodzianki.

Wojtek w hasłach:
TERAZ. Dużo pracy, żeby powstrzymać to, co złe dookoła, a najlepiej zmienić, pchnąć w jaśniejszą stronę.

DIY. Wygląda na to, że jestem już na Zrób To Sam skazany na zawsze.

ŚLĄSK. Tu się urodziłem, stąd jestem, ale interesuje mnie świat.

SIOSTRA (ASI MINA). Główny, podstawowy, odwieczny współpracownik muzyczny i mentalny. Rozumiemy się telepatycznie. I mamy jeszcze jedną siostrę, choć zajmuje się czymś kompletnie innym.

EDUKACJA MUZYCZNA. Ważna rzecz, ale najważniejsza jest edukacja jako taka. Tylko mądrzy ludzie, i do tego wykształceni, uratują świat.

BRAZYLIA. Dawne marzenie, które udało mi się w końcu, w zeszłym roku, zrealizować. I pragnę kolejnych realizacji.

OGRODNICTWO. Po dniu z nowymi technologiami nic nie pomaga tak, jak włożenie rąk w ziemię. Poza tym jakoś ze zwierzętami się do końca nie dogaduję, a z roślinami owszem.

TECHNO. Styl muzyki, wykonywanej przez niektórych artystów.

PRZYSZŁOŚĆ. Nie wiem. Czekam na wielkie zmiany, bo tak, jak jest, już dłużej być nie może.

tekst: Adrian Chorębała | zdjęcia: Jadwiga Janowska (2), Norbert Wojtek, Asi Mina, DMK
ultramaryna, listopad 2016






>>> Wojtek Kucharczyk @ Facebook
>>> strona Mik Musik
>>> HWDJazz @ brytyjski „The Wire” (który często pisze o projektach Wojtka)









KOMENTARZE:

nie ma jeszcze żadnych wypowiedzi....


SKOMENTUJ:
imię/nick:
e-mail (opcjonalnie):
wypowiedz się:
wpisz poniżej dzień tygodnia zaczynający się na literę s:
teksty
FESTIWAL ARS CAMERALIS. RETROSPEKCJA: Piękny trzydziestoletni
koncert Jane Birkin w ramach Festiwalu Ars Cameralis, Teatr Zagłębia w Sosnowcu, 10.11.2011 Proszę sobie wyobrazić:... >>>

DARIA ZE ŚLĄSKA: Rozmowy przerywane
Pseudonim artystyczny zobowiązuje, bo Daria ze Śląska związana jest z nim od urodzenia. Mogła zostać zawodową siatka... >>>

NATALIA DINGES: W procesie przemieszczania
Aktorka i choreografka. Współpracowała z większością teatrów na południu Polski (Katowice, Bielsko-Biała, Tychy, S... >>>

VITO BAMBINO: Vito na urodziny Kato
10 września po raz kolejny Katowice w unikatowej formie będą świętować swoje urodziny. Jak na Miasto Muzyki UNESCO p... >>>

OLA SYNOWIEC I ARKADIUSZ WINIATORSKI: Marsz w długim cieniu rzucanym przez mur
Mur graniczny pomiędzy Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi Wszystkie osiągnięcia ludzkości są konsekwencją dwóch... >>>

MICHAŁ CHMIELEWSKI: O zagubieńcach i outsiderach
Michał Chmielewski trzy miesiące po skończeniu Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach zadebiutowa... >>>

ANNA I KIRYŁ REVKOVIE: Nawet wojna nie zatrzyma kreatywności
Z Anną i Kiryłem Revkovami – muzykami jazzowymi z Ukrainy – rozmawiamy o ich drodze do Katowic, sztuce... >>>
po imprezie
Ostatnio dodane | Ostatnio skomentowane
Upper Festival 2019
5.09.2019
Fest Festival 2019
26.08.2019
Off Festival 2019
9.08.2019
Festiwal Tauron Nowa Muzyka 2019
27.06.2019
Off Festival 2018
10.08.2018
Podziel się z resztą świata swoimi uwagami, zdjęciami, filmami po imprezach.


Ultramaryna realizuje projekt pn. „Internetowa platforma czasu wolnego” współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju
Regionalnego w ramach RPO WSL na lata 2014-2020. Celem projektu jest zwiększenie innowacyjności, konkurencyjności i zatrudnienia w przedsiębiorstwie.
Efektem projektu będzie transformacja działalności w stronę rozwiązań cyfrowych. Wartość projektu: 180 628,90 PLN, dofinansowanie z UE: 128 035,50.
o nas | kontakt | reklama | magazyn | zgłoś błąd na stronie | © Ultramaryna 2001-2022, wszystkie prawa zastrzeżone