Ta strona używa plików cookies.
Polityka Prywatności    Jak wyłączyć cookies?
AKCEPTUJĘ
czwartek 2.05.24

START
LOKALE
FORUM
BLOGI
zgłoś imprezę   
  ultramaryna.pl  web 
KOBIECOŚĆ PO ŚLĄSKU: O kobietach, które nie boją się ryzyka

Z okazji Dnia Kobiet porozmawialiśmy z kobietami, dla których splecenie tematu kobiecości i śląskości stało się niełatwą, lecz interesującą inspiracją. Wśród nich znalazła się Anna Dziewit-Meller, która w swojej debiutanckiej książce spojrzała na śląskie lata 90. z perspektywy dorastającej dziewczynki, popularyzująca historię śląskich kobiet Małgorzata Tkacz-Janik i autorka niedawno otwartej w Bytomiu wystawy „Odrodzenie” poświęconej dylematom współczesnych artystek, Dorota Hadrian.












Anna Dziewit-Meller – współautorka „Gaumardżos. Opowieści z Gruzji” oraz autorka dwóch książek, których akcja toczy się na Śląsku: osadzonej w czasach transformacji „Disko” i splecionej z rozmaitych czasoprzestrzeni „Góry Tajget” (wydanej w lutym 2016).


Ultramaryna: Wbrew dobrze się tu sprzedającym mitom przypomniałaś swoją pierwszą książką, że Śląsk to raczej nie ponętny arystokrata prowadzący dialogi wewnętrzne nienaganną niemczyzną, tylko tęga dyrektorka szkoły podlizująca się arcybiskupowi, a ignorująca paskudny skandalik toczący się tuż pod jej nosem.

Anna Dziewit-Meller:
Nie chciałam tamtą książką nikomu niczego udowadniać. Po prostu opisałam wspólne nam doświadczenie. To jest mój Heimat i moje dzieciństwo. Stamtąd się wywodzę. Mieszkałam w otoczeniu nowych domów i starych familoków, a więc wśród „miejscowych” i dzieci ludzi, którzy w latach 70. przyjechali na Śląsk w poszukiwaniu pracy. Przełom lat 80. i 90. to był bardzo ciekawy czas – tak strasznie chcieliśmy wtedy aspirować do „wielkiego świata” – do Polski, do Warszawy…

Naprawdę tak wyglądało twoje dzieciństwo? Tak. Z jednej strony mam do niego pewien sentyment, ale też widzę, ile było w nim paździerza, pozłotki, udawania. Trwała jakaś wolna amerykanka, wszyscy byli zajęci zarabianiem pieniędzy i budowaniem karier albo walką o byt, bo właśnie zamykali kopalnie. Faktycznie cały czas biegaliśmy z kluczem na szyi, ale powiem ci szczerze – choć czasy, o których piszę, są trudne i groteskowe, nie chciałabym być nastolatką dzisiaj. To już wolę tamto bicie się na podwórkach. Dziś naprawdę jest trudniej.

A śląską religijność rzeczywiście postrzegasz w tych barwach, w jakich pojawia się w „Disko”? Pochodzę z domu śląskiego, więc oczywiście religijnego. Moja śp. babcia była osobą bardzo pobożną. Do pewnego czasu parafia spajała naszą dzielnicę. Ludzie spotykali się w kościele – to tam wyhaczało się chłopaków, tam się wyrywało laski na mszy. I to było też podstawowe miejsce spotkań starszych ludzi, czyli właściwie dla wdów, bo na Śląsku faceci umierali 30-40 lat wcześniej niż kobiety. W tym mikroświecie rano się szło na mszę, spotykało się tam sąsiadkę taką-śmaką-owaką, więc potem nawiązywało się rozmowę albo „szło na kawa”. Miało to wymiar konsolidujący. Inna sprawa, że dla starszych osób nie było innej oferty. Jak jesteś ładnie uczesaną wdową po 60-tce, 70-tce albo 80-tce, to co masz ze sobą zrobić? Idziesz do kościoła.

Jak to się ma do tezy Kutza, że w śląskim katolicyzmie jest więcej zdrowego rozsądku niż w jego „ogólnopolskiej wersji”? Generalnie Ślązacy mają zdrowy rozsądek i zdrowe podejście do wielu aspektów rzeczywistości. Bardzo twardo trzymają się ziemi.

Katowice stolicą „common sense”? Tak. I mnie się ten zdrowy rozsądek i nieuleganie emocjom zawsze podobały. Mam wrażenie, że też taka jestem.

Może dlatego miałaś odwagę, żeby się w drugiej książce zmierzyć z tematem eksterminacji niepełnosprawnych, o którym pisali już Villqist i Weronika Murek. To jest ciekawe, że nagle wszyscy synchronicznie zainteresowaliśmy się tym tematem. Przecież się na to nie umawialiśmy, więc wisi w powietrzu jakiś…

…głód opowieści. Przyznam, że pisanie o akcji T4 nie było łatwe, bo była prowadzona w sposób straszliwie zakłamany. Wiele dokumentów zniknęło albo je zafałszowano, bo… nie zawsze to, co się stało z osobami chorymi psychicznie, nie było ich rodzinom na rękę. A takich ofiar były setki tysięcy.

Czyli po trosze jest to opowieść o współwinie? Może. Jednak Wojciech Stanisławski napisał w „Rzeczpospolitej”, że tę książkę mogą wykorzystać obie strony sporu. No i nie można powiedzieć, że jest wyłącznie o akcji T4. Jest też o naszych niezaleczonych lękach i demonach. Moja matka urodziła się 11 lat po wojnie. To naprawdę było całkiem niedawno.















Małgorzata Tkacz-Janik – działaczka, kulturoznawczyni, badaczka śląskich kobiecych historii, współtwórczyni projektu Śląski Szlak Kobiet.


Ultramaryna: Czym będzie Śląski Szlak Kobiet?

Małgorzata Tkacz-Janik:
Wypełnieniem pewnej białej plamy. I prezentacją fascynującego aspektu historii silnie naznaczonego kulturą pogranicza. Dlatego bohaterka tej historii jest wielowymiarowa – jest to i Polka, i Niemka, i Żydówka, i Czeszka, a może nawet Francuzka albo Irlandka, która przywędrowała tu razem ze swoim mężem przemysłowcem. Zaczynamy od kobiet, które były pierwszymi posłankami Śląskiego Sejmu w latach 1922-1939. Ten temat potraktujemy jak trening przed bardziej całościowym ujęciem tematyki.

Będzie jakiś namacalny wymiar tego treningu? Tak, 15 kwietnia, w przeddzień Śląskiego Kongresu Kobiet, zaprezentujemy trasę śladem pierwszych śląskich posłanek, którą chciałybyśmy w przyszłości włączyć do Śląskiego Spacerownika. Przy tej okazji przypomnimy o takim ewenemencie na skalę europejską, a może nawet światową, jak Janina Omańkowska. Jako posłanka-seniorka w 1922 roku otwierała ona obrady Autonomicznego Śląskiego Sejmu.

Jest coś, co szczególnie cię fascynuje w śląskiej kobiecości? Nie jestem pewna, czy istnieje coś takiego jak śląska kobiecość.

Nie widzisz na przykład tego zjawiska, o którym mówi Anna Dziewit-Meller – specyficznej odmiany „common sense” śląskich kobiet? Jest coś takiego jak śląski pragmatyzm. Gdy zajmowałam się polityką na szczeblu krajowym, to zawsze najbardziej punktualnymi i rzeczowymi politykami i polityczkami byli Ślązacy i Ślązaczki – ale to chyba nie zależy od płci. Im dłużej grzebię w dokumentach, tym mam więcej wątpliwości. Coś jest na rzeczy, że na uczestnictwo kobiet w życiu publicznym w tym regionie największy wpływ miały kobiety, które nie identyfikowały się ze śląskością. Myślę konkretnie o Związku Towarzystw Polek, do którego w latach 1914-1918 należało prawie 55 tysięcy kobiet przybyłych z Wielkopolski, Pomorza, Niemiec. One w korespondencji z bliskimi często wspominały o konieczności… rozstania się ze śląską kulturą, bo forsowany przez nią model zamykał kobietę w sferze ogniska domowego.

A co im dawało wyrwanie się z tej sfery? W Związku Towarzystw Polek prowadzono działalność samokształceniową czasem z zupełnie podstawowych dziedzin, takich jak higiena, umiejętność czytania, proste rzemiosło, czytanie gazet ze zrozumieniem. Im dłużej studiuje się tę historię, tym mocniej mit sprytnej Ślązaczki, będącej szyją obracającą głową rodziny, przysłania opowieść o kobietach, które nikim nie obracały, tylko wzięły się do pracy, bo mąż był na wojnie albo brał udział w kolejnym powstaniu. A nikt im tego nie ułatwiał, bo na przykład uchwałą Autonomicznego Sejmu Śląskiego zabroniono mężatkom być nauczycielkami. Nie wiem, co z tym wszystkim zrobić. Spodziewałam się, że ta historia będzie bardziej homogeniczna.

To chyba potwierdza tezę, którą postawiłaś na początku – śląska kobiecość jest wiązką różnorodnych kobiecości wyrastających z różnorodnych kultur.















Dorota Hadrian – absolwentka Wydziału Rzeźby i Grafiki ASP w Krakowie, autorka otwartej 13 lutego w Kronice wystawy „Odrodzenie”. Mieszka i pracuje w Bytomiu.


Ultramaryna: Jakie znaczenie dla twojej twórczości ma potoczność w ujęciu Brach-Czainy przywołana w programie do twojej wystawy?

Dorota Hadrian:
Zacznijmy od tego, że kiedy otrzymałam propozycję przygotowania wystawy, zakładałam, że ona będzie o czymś zupełnie innym. Na początku wcale nie chciałam sięgać po tematy osobiste. Planowałam „męską”, zdystansowaną wypowiedź na temat przemocy ekonomicznej i pracowałam nad tym pomysłem przez cały rok, ale gdy w styczniu przedstawiłam go swojej kuratorce, Agacie Cukierskiej, to ona całkiem zburzyła mi koncepcję i nakłoniła mnie do tego, żebym przygotowała wystawę o sobie.

Czym cię przekonała? Zwróciła mi uwagę, że w sztuce działa to, co wypływa z osobistego zaangażowania artysty/tki. A moim uniwersum jest świat sztuki zdominowany przez mężczyzn, w którym jednak kobiety próbują stworzyć własną przestrzeń, aby poruszyć tematy, które są istotne dla nich. Przykładem takiego projektu były choćby „Krzątaczki” Iwony Demko, w którym zresztą wzięłam udział. Sprowokowała mnie też tym, że jej pomysł był bardziej ryzykowny – gdy poruszasz temat kobiecości, łatwo jest się narazić na zarzuty o infantylność i łatwo w nią popaść. Czułam przed tym lęk, gdy na przykład tworzyłyśmy z dziewczynami z galerii instalację z pieluch, a w radiu leciały piosenki Beaty Kozidrak, które przetykała frazesami o tym, jak jej twórczość „rodzi się z osobistych przeżyć”.

Dobrze, że podjęłaś to ryzyko, ale czy dzięki niemu spoglądasz na swoją twórczość z innej perspektywy? Tak. Zauważyłam, że moja konkretna kobieca biografia odcisnęła się także na starszych pracach, które nie powstawały z myślą o tej wystawie. Mówię tu o takich doświadczeniach, jak samotne macierzyństwo, które mnie kompletnie odizolowało od świata albo czas opieki nad drugim dzieckiem, już nie tak burzliwy, ale w którym także 99% obowiązków spadło na mnie. Pamiętam, że moja koleżanka kiedyś stwierdziła, że ciągle się zachowuję jak typowa „śląska baba, która zawsze udźwignie”.

Wierzysz w ten śląski stereotyp? W ten śląski niekoniecznie, ale w dzisiejszych czasach kobiety są bardzo silne. Z jednej strony pozwala nam to na sprzedanie swojego punktu widzenia w sferze publicznej, na szeroko pojętą działalność artystyczną i odnoszenie sukcesów w tej sferze, ale z drugiej strony daje mężczyznom poczucie, że są zwolnieni z wielu obowiązków – im już wolno być nieodpowiedzialnymi, dziecinnymi i bezradnymi, ale na tę ich wolność pracuje właśnie przekonanie, że „kobiety zawsze sobie poradzą” i nadrobią za nich te wszystkie niedociągnięcia.

Czy ta wystawa dała ci poczucie wygranej? Myślisz, że dzięki niej sprzedałaś swój niepopularny punkt widzenia? Myślę, że tak.

tekst: Pola Sobaś-Mikołajczyk | zdjęcia: Krzysztof Dubiel, arch. prywatne | ilustracja: Franzidraws/ Fotolia
ultramaryna, marzec 2016




ZŁAP KSIĄŻKĘ!

Mamy dla Was książkę „Góra Tajget” Anny Dziewit-Meller (wyd. Wielka Litera). Instrukcje, jak ją zdobyć, znajdziecie 8 marca na www.facebook.com/ultramaryna.









KOMENTARZE:

nie ma jeszcze żadnych wypowiedzi....


SKOMENTUJ:
imię/nick:
e-mail (opcjonalnie):
wypowiedz się:
wpisz poniżej dzień tygodnia zaczynający się na literę s:
teksty
FESTIWAL ARS CAMERALIS. RETROSPEKCJA: Piękny trzydziestoletni
koncert Jane Birkin w ramach Festiwalu Ars Cameralis, Teatr Zagłębia w Sosnowcu, 10.11.2011 Proszę sobie wyobrazić:... >>>

DARIA ZE ŚLĄSKA: Rozmowy przerywane
Pseudonim artystyczny zobowiązuje, bo Daria ze Śląska związana jest z nim od urodzenia. Mogła zostać zawodową siatka... >>>

NATALIA DINGES: W procesie przemieszczania
Aktorka i choreografka. Współpracowała z większością teatrów na południu Polski (Katowice, Bielsko-Biała, Tychy, S... >>>

VITO BAMBINO: Vito na urodziny Kato
10 września po raz kolejny Katowice w unikatowej formie będą świętować swoje urodziny. Jak na Miasto Muzyki UNESCO p... >>>

OLA SYNOWIEC I ARKADIUSZ WINIATORSKI: Marsz w długim cieniu rzucanym przez mur
Mur graniczny pomiędzy Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi Wszystkie osiągnięcia ludzkości są konsekwencją dwóch... >>>

MICHAŁ CHMIELEWSKI: O zagubieńcach i outsiderach
Michał Chmielewski trzy miesiące po skończeniu Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach zadebiutowa... >>>

ANNA I KIRYŁ REVKOVIE: Nawet wojna nie zatrzyma kreatywności
Z Anną i Kiryłem Revkovami – muzykami jazzowymi z Ukrainy – rozmawiamy o ich drodze do Katowic, sztuce... >>>
po imprezie
Ostatnio dodane | Ostatnio skomentowane
Upper Festival 2019
5.09.2019
Fest Festival 2019
26.08.2019
Off Festival 2019
9.08.2019
Festiwal Tauron Nowa Muzyka 2019
27.06.2019
Off Festival 2018
10.08.2018
Podziel się z resztą świata swoimi uwagami, zdjęciami, filmami po imprezach.


Ultramaryna realizuje projekt pn. „Internetowa platforma czasu wolnego” współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju
Regionalnego w ramach RPO WSL na lata 2014-2020. Celem projektu jest zwiększenie innowacyjności, konkurencyjności i zatrudnienia w przedsiębiorstwie.
Efektem projektu będzie transformacja działalności w stronę rozwiązań cyfrowych. Wartość projektu: 180 628,90 PLN, dofinansowanie z UE: 128 035,50.
o nas | kontakt | reklama | magazyn | zgłoś błąd na stronie | © Ultramaryna 2001-2022, wszystkie prawa zastrzeżone