Ta strona używa plików cookies.
Polityka Prywatności    Jak wyłączyć cookies?
AKCEPTUJĘ
czwartek 2.05.24

START
LOKALE
FORUM
BLOGI
zgłoś imprezę   
  ultramaryna.pl  web 
ANDRZEJ MUSZYŃSKI: Świat nas robi w bambuko

Podróżnik i reporter. Autor dwóch książek: „Południe” i „Miedza”. Wnikliwy obserwator nie tylko rzeczywistości, ale też ludzkich zachowań i zależności pomiędzy społeczeństwem a jednostką.

Andrzej Muszyński uważany jest za jeden z najciekawszych głosów młodego pokolenia współczesnego reportażu. Jest pierwszym stypendystą Fundacji „Herodot” im. Ryszarda Kapuścińskiego i laureatem konkursu na najlepsze opowiadanie na Międzynarodowym Festiwalu Opowiadania we Wrocławiu.

Pochodzi z Krzykawy, miejscowości znajdującej się niedaleko Pustyni Błędowskiej. Pytamy go m.in. o bakcyl podróżowania, polską prowincję i potrzebę opisywania podróży.

Ultramaryna: Skąd się wziął u ciebie bakcyl podróżowania? Co sprawia, że masz potrzebę poznawania nowych miejsc?

Andrzej Muszyński:
Motywów jest naprawdę wiele. Choćby prozaiczny – z mojego sadu widać kawał świata. Sam horyzont jest bardzo wyraźny, przypomina raczej ostrze, rzadko się smuży. Więc gdy na to patrzysz, robisz wszystko, żeby przedostać się na drugą stronę. Z drugiej strony strach przed strachem. Człowiek się boi – przestrzeni, ludzi, własnych słabości. To przypomina trochę wirus, ale jest na niego szczepionka, i jest nią podróż. Problem w tym, że jak go zabijesz, to zaczyna ci się wydawać, że jesteś nieśmiertelny. Stoisz przed groźną pustynią, Broad Peakiem i po prostu grzejesz przed siebie bez pardonu. To niebezpieczne.

Samo podróżowanie jednak nie wystarcza, skąd potrzeba opisywania swoich podróży, a w szczególności ludzi, których spotykasz na swojej drodze? Lubię dwie skrajności: wielką bezludną przestrzeń albo tę południową ludzką ciżbę. Przecież ci ludzie płyną ulicami, jakby mieli wziąć te miasta na bary i wynieść wszystko w cholerę. Podróż bez spotkania z ludźmi jest po prostu kulawa. Nawet nie musisz z nimi rozmawiać, wystarczy, że na nich patrzysz. Czy ich lubisz, czy nie, obraz bez nich byłby niepełny. Ja ostatnio coraz mniej rozmawiam, coraz więcej patrzę, ale i tak zawsze ktoś się przysiada. Czasem jakiś dupek, ale za drugim razem genialny człowiek.

Jakie cechy twoim zdaniem powinien mieć reporter? Wrażliwość na drugiego człowieka, która prześwieca przez twoje teksty, pomaga czy czasami uwiera? Uwiera coraz bardziej pitolenie w kółko o tym, jaki to reporter nie powinien być wrażliwy. Nie dzieliłbym świata na reporterów i resztę, tym pierwszym przypisując jakąś wielką wrodzoną wrażliwość. Jak ktoś jest okej w stosunku do ludzi, do swoich bohaterów, zachowuje się jak człowiek, a nie menda, to oni to mu zapamiętają, i tylko to się liczy. Nie ma potrzeby o tym bębnić wszem i wobec. Jak po trzech latach dzwoni do ciebie na komórkę o trzeciej w nocy Tuareg z algiersko-nigerskiego pogranicza, a ty mówisz mu czy go czasem nie pogięło, to chyba wszystko jest okej.

Co sprawiło, że postanowiłeś pochylić się nad polską prowincją w „Miedzy”? Pochylenia i ukłony to dobra gimnastyka. Tak serio, może to było też po prostu wyzwanie. Bo jak jadę samochodem przez te nowe polskie wsie, które często przypominają bazę ludzi umarłych, to dziwię się, jak można o nich cokolwiek napisać. Na mojej książce napisał kilka słów Jan Gondowicz. Używa słów „nicość” i „nieopisywalna”. Ja się z nim zgadzam. Wieje nudą na tej polskiej wsi, a szkoda, bo to był kiedyś taki żywioł, że można było się bać. Wieś traci charakter, zyskuje nowe kostki brukowe. Wiem, że jednak większości to pasuje, więc pasuję. Po prostu sobie piszę.

Czy „Miedzę” można nazwać kroniką odchodzącego świata? Chyba po części tak. Opisuje ludzi zanurzonych kiedyś w kulturze ludowej, kulturze swojej, nie obcej, tej, która teraz napływa. Ona była fenomenalna, bo potrafiła na swój sposób objaśnić cały Boży świat, od A do Z. I ten sposób uważała za w pełni racjonalny. To objaśnienie prowadziło mniej więcej do wniosku, że nie ma co sobie rościć prawa do świata. Do miedzy sąsiada – owszem, ale nie do całego świata. Przez to w rezultacie była mało pretensjonalna, najmniej z wszystkich, jakie znam. I najmniej szkodliwa. Ale w jej miejsce wkracza nowe, i to nowe też chciałem opisać. Zderzenie, taki mały orkan.

W jaki sposób to, że urodziłeś się w Krzykawie, niedaleko Pustyni Błędowskiej wpłynęło na to, że zacząłeś pisać? Początkowo studiowałeś prawo, jednak zrezygnowałeś z bycia prawnikiem. Wszystkie moje pasje i obsesje wykiełkowały tam, w dzieciństwie. Pasja do pisania, malarstwa, podróży, fascynacja historią, a raczej codziennością przeszłości, regionu, Tatry, cztery pory roku, sport, nocne niebo – wszystko wtedy, później tylko próbuje się to podtrzymać, żeby nie zgasło i do tego też służy pisanie. W mojej bibliotece największa jest półka z książkami o mojej okolicy, są ich dziesiątki. Sam kiedyś taką pewnie napiszę. A z kariery prawnika zrezygnowałem dlatego, że nie wykiełkowała w dzieciństwie.

Co sprawia, że bohater jest dla ciebie interesujący na tyle, by uczynić go bohaterem twojego reportażu? Nie wiem czy nie powinienem mówić o tym trochę w czasie przeszłym. Raczej ten reportaż okazuje się etapem w mojej zabawie w pisanie, ale dobrym etapem, bo pouczającym. Szukałem osób, których historia będzie pretekstem do opowieści o szerszych zjawiskach społecznych. Chciałem opisać, jak pokręcona jest Ameryka Łacińska, to sobie znalazłem pokręconą historię pewnego Indianina, w której główne role odgrywają bandyci, księża i świętej pamięci Chavez. Poza tym to był mocny wyjazd. Nie zgadzam się, że tylko reportaż – w skali jeden do jeden – ma monopol na opisywanie świata. Świat cię ciągle w bambuko robi. Mieni się, wabi, zwodzi, uniki robi, a trzeba go porządnie trafić w czuły punkt. To my językiem próbujemy go nieudolnie uchwycić, a nie on nas, sorry, taka jest kolejność. Żeby opisać wiele fenomenów, stanów, emocji, trzeba sięgnąć do symbolu, metafory, wyolbrzymić coś, napiąć albo skurczyć, a to potrafi najlepiej dobra proza, poezja.

Powiedziałeś, że największe historie przeżywałeś w miejscach, których Lonely Planet nie opisał. Możesz opowiedzieć o takiej, która w jakiś sposób zmieniła cię jako człowieka? Tak było. To było proste jak budowa cepa. Po prostu otwierałem ten przewodnik i jechałem w nieopisane przez niego miejsca. Wiesz, zmieniło mnie jako człowieka... To chyba zbyt duże słowa. Zmieniam się raczej pod wpływem małych czynów, słów, widoków. Te wielkie historie to jest zwykle wiadro adrenaliny, ale nie ukrywam, że dobrze się to później wspomina, ale raczej w gronie znajomych. Ale okej. Niedawno daleko w Birmie spotkałem ostatniego łowcę głów. Gotował ludzkie łby w garnkach przez jakieś 40 lat. Nie zmieniło mnie to na pewno jako człowieka, ale pierwszy raz poczułem pod sobą szczelinę kulturową, którą teraz próbuję opisać w książce o Birmie. Poza tym kazał mi rozłożyć namiot w środku swojej chaty, bo nigdy go nie widział i ogólnie było wesoło. W ogóle białego wcześniej nie widział.

Czy istnieje ktoś, kogo twórczość, podejście do reportażu cię inspiruje? Z drugiej strony czy uważasz, że wszystkie tematy w reportażu są dozwolone, czy istnieją dla ciebie tematy tabu? Inspirują mnie najczęściej tak zwani zwykli ludzie i pejzaże, czasem wybitni prozaicy i poeci, reporterzy bardzo rzadko. To trudne jak dla mnie pytanie, bo dziś nie ma chyba już u nas tematów tabu. Ja jestem raczej za powrotem do subtelniejszych tonów, cenię wagę pozorów, za którymi nie przepadam, ale myślę, że potrafią podtrzymać często ludzką przyzwoitość. A w ogóle ta niezwyczajność bohatera, jakiej wymagają dziś gazety, chyba mnie od współczesnego reportażu ciut odepchnęła.

Jakie masz najbliższe plany wydawnicze? Jesienią wydaję książkę o Birmie, która miała nazywać się „Szafranowa rewolucja”, a będzie nazywać się inaczej. Rzecz o wielkim konflikcie: władzy nad swoim umysłem i pragnieniem władzy nad innymi. Piszę i myślę nad kilkoma rzeczami naraz, ale ta będzie najwcześniej.

tekst: Adrian Chorębała | zdjęcie: archiwum A. Muszyńskiego
ultramaryna, luty 2014




WYGRAJ KSIĄŻKĘ

Mamy dla Was cztery książki Andrzeja Muszyńskiego: po dwa egzemplarze „Południa” i „Miedzy” (wyd. Czarne). Aby zdobyć jedną z nich, należy wymyślić krótką legendę, która wyjaśnia pochodzenie nazwy Krzykawa – miejscowości, w której urodził się autor. Pomysły zamieszczajcie w komentarzach pod wywiadem.

Wpis należy opatrzyć swoim imieniem i nazwiskiem lub nickiem oraz adresem e-mail. Podanie adresu jest wymagane, można dokonać zapisu z [at] lub ze spacją. Nagrodzimy czterech autorów najciekawszych legend opublikowanych do: 10.02 i od 11.02 do 17.02 (do północy), w każdym terminie wybierając dwóch.

Biorąc udział w konkursie zgadzasz się na przetwarzanie swoich danych osobowych przez Ultramarynę w celu przeprowadzenia konkursu.








KOMENTARZE:

2015-01-26 21:14
Dawno temu, kiedy jeszcze nie było komputerów, telefonów i książek wydawanych drukiem w pewnym kraju, w jego południu, pomiędzy grodem Kraka, a kopalniami węgla była osada. W tej osadzie mieszkali dobrzy ludzie, którzy zajmowali się głównie rolnictwem, wydobyciem czarnego złota i uprawą roli. Jedynym zmartwieniem ludu były magiczne strzykwy przebywające w jednym z pięknych stawów na pograniczu wielkiego lasu. Mieszkańcy bali się ich złych mocy, dzieci ze strachu nie wymawiały nazwy "strzykwa" lecz nazywały je na przekór "krzykawy". Tak ta nazwa przypadła do słuchu mieszkańcom pobliskich miejscowości, że osadę pod lasem zaczęto nazywać "Krzykawą" a jej mieszkańców "krzykawianami". Ta nazwa pozostała do dziś dnia.
Froger

2014-02-18 12:21
Gratulujemy, każda z hipotez zasługuje na nagrodę :) Ze zwycięzcami skontaktujemy się drogą mailową.
red

2014-02-14 12:59
Dla każdego z mieszkańców jest to sprawa najoczywistsza z oczywistych. To w tym zapomnianym przez świat i bogów miejscu znajduje się legendarny pępek świata - Omfalos. Wedle miejscowych podań tu też po raz pierwszy Ziemia usłyszała krzyk ludzkiego dziecięcia. To na terenie dzisiejszej wioski z Omfalosa (a nie z jakiegoś żebra Adama)wyłoniła się Awa, dziś nazywana Ewą. Na pamiątkę pierwszego krzyku ludzkiego życia - Krzyku Awy, wioskę nazwano Krzykawa.
magdosz

2014-02-14 12:12
Gdy budowano wioskę, dzisiejszą Krzykawę, ustalono, że działki będą oddalone od siebie conajmniej o 25 metrów. Mieszkańcom chodziło o to, żeby panujące wówczas zarazy (czarna ospa, gruźlica) nie mogły się łatwo roznosić między gospodarstwami. Okoliczne wioski wymierały, ludzie byli dziesiątkowani przez choroby zakaźne, a chłopi z Krzykawy cieszyli się dobrym zdrowiem. Jedynym problemem takiego rozmieszczenia domów było to, że żeby poplotkować z sąsiadem trzeba było krzyczeć głośno, ponieważ powszechnie wiadomo, że po sąsiedzku rozmawia się przy płocie,a płoty były oddalone conajmniej o 25 metrów!
Woyzeck

2014-02-11 13:19
Dwie hipotezy zasługują na dwie książki ;) Gratulujemy, kontaktujemy się z Tobą mailowo. I czekamy na więcej krzykawskich legend.
redakcja

2014-02-10 18:07
Znane są dwie hipotezy pochodzenia nazwy wioski. Jedna mówi, że pochodzi ona od nazwy zadaszenia nad szybem zwanego kawą. Pierwszy człon nazwy pochodzi od dawnej nazwy gęstwiny drzew - krze. Olkuski archeolog dr Dariusz Rozmus wywodzi nazwę od krzyku mieszkańców przed nadchodzącym obcym najazdem, jako że w pobliżu, na Białej Przemszy, była granica państwa.
Agata Flakus


SKOMENTUJ:
imię/nick:
e-mail (opcjonalnie):
wypowiedz się:
wpisz poniżej dzień tygodnia zaczynający się na literę s:
teksty
FESTIWAL ARS CAMERALIS. RETROSPEKCJA: Piękny trzydziestoletni
koncert Jane Birkin w ramach Festiwalu Ars Cameralis, Teatr Zagłębia w Sosnowcu, 10.11.2011 Proszę sobie wyobrazić:... >>>

DARIA ZE ŚLĄSKA: Rozmowy przerywane
Pseudonim artystyczny zobowiązuje, bo Daria ze Śląska związana jest z nim od urodzenia. Mogła zostać zawodową siatka... >>>

NATALIA DINGES: W procesie przemieszczania
Aktorka i choreografka. Współpracowała z większością teatrów na południu Polski (Katowice, Bielsko-Biała, Tychy, S... >>>

VITO BAMBINO: Vito na urodziny Kato
10 września po raz kolejny Katowice w unikatowej formie będą świętować swoje urodziny. Jak na Miasto Muzyki UNESCO p... >>>

OLA SYNOWIEC I ARKADIUSZ WINIATORSKI: Marsz w długim cieniu rzucanym przez mur
Mur graniczny pomiędzy Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi Wszystkie osiągnięcia ludzkości są konsekwencją dwóch... >>>

MICHAŁ CHMIELEWSKI: O zagubieńcach i outsiderach
Michał Chmielewski trzy miesiące po skończeniu Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach zadebiutowa... >>>

ANNA I KIRYŁ REVKOVIE: Nawet wojna nie zatrzyma kreatywności
Z Anną i Kiryłem Revkovami – muzykami jazzowymi z Ukrainy – rozmawiamy o ich drodze do Katowic, sztuce... >>>
po imprezie
Ostatnio dodane | Ostatnio skomentowane
Upper Festival 2019
5.09.2019
Fest Festival 2019
26.08.2019
Off Festival 2019
9.08.2019
Festiwal Tauron Nowa Muzyka 2019
27.06.2019
Off Festival 2018
10.08.2018
Podziel się z resztą świata swoimi uwagami, zdjęciami, filmami po imprezach.


Ultramaryna realizuje projekt pn. „Internetowa platforma czasu wolnego” współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju
Regionalnego w ramach RPO WSL na lata 2014-2020. Celem projektu jest zwiększenie innowacyjności, konkurencyjności i zatrudnienia w przedsiębiorstwie.
Efektem projektu będzie transformacja działalności w stronę rozwiązań cyfrowych. Wartość projektu: 180 628,90 PLN, dofinansowanie z UE: 128 035,50.
o nas | kontakt | reklama | magazyn | zgłoś błąd na stronie | © Ultramaryna 2001-2022, wszystkie prawa zastrzeżone