|
|
|
| Ze szpaczej budki 531.12.2023
|
Surfując na czele czwartej fali epidemicznej, warto wykorzystać najbliższe tygodnie na wychodzenie z domu i korzystanie z uroków jeszcze niezlockdownowanego miasta. Zwłaszcza że Katowice, jak zwykle jesienią, trochę odżywają, zaś w kinach urodzaj dobrych filmów, poprzedzających wysyp świątecznych produktów filmopodobnych.
A „Diuna” Denisa Villeneuve’a to jeden z tych tytułów, które naprawdę warto zobaczyć na jak największym ekranie. Tu niemal każdy kadr oprawiony w ramy mógłby stanowić ozdobę muzealnych ścian, i trochę szkoda psuć sobie wrażenia laptopowym oglądaniem. Tym bardziej że sama fabuła jest typową opowieścią mesjanistyczną i niczym szczególnym nie zaskakuje.
Zaskakujący za to fabularnie – i niemal równie olśniewający wizualnie, co „Diuna” – jest najnowszy film Ridleya Scotta „Ostatni pojedynek”. Tym razem twórca „Gladiatora” i „Blade Runnera” po raz kolejny cofa się w przeszłość, do ostatniego „sądu bożego” – średniowiecznego obyczaju, według którego pojedynek między oskarżającym i oskarżonym rozstrzygał o winie jednego lub drugiego. Fantastyczna rola Matta Damona, którego bohater broni honoru swojej zgwałconej żony, do tego jak zwykle u Scotta widowiskowo pokazane walki i przewrotny scenariusz, w którym brak jednoznacznych postaci – wszystko to sprawia, że trzy godziny w kinie mijają w krótką chwilę.
W domu tymczasem warto poświęcić parę godzin na szwedzkie „Ruchome piaski”, którym udaje się urwać od nieznośnej sztampy skandynawskich kryminałów i wyjątkowo nie epatować przynudzającymi detektywami w kryzysie wieku średniego. Zamiast tego twórcy skupiają się na opowiedzeniu historii szkolnej masakry z perspektywy jednego z jej sprawców. Pierwszy szwedzki serial Netflixa ma sporo niedociągnięć, przede wszystkim budżetowych, i miejscami wygląda jak produkcja sprzed dwóch dekad, ale wszystko to idzie szybko w niepamięć dzięki świetnie poprowadzonemu scenariuszowi i charyzmatycznej głównej bohaterce. Jako nihilistyczna nastoletnia psychopatka nie daje się ona łatwo zaszufladkować. Thriller jak się patrzy, przyjemnie odmienny od amerykańskich opowieści o podobnych sytuacjach.
Typowo amerykańska natomiast jest druga pozycja, do której chciałbym w tym miesiącu zachęcić. Ciągnący się już drugi sezon serial „Dave” opowiada o przygodach i rozwoju kariery tytułowego bohatera, samozwańczego „najlepszego rapera na świecie”, zmagającego się z problemem nagrania pierwszej płyty. Żarty genitalne i fekalne? Oczywiście. Żrąca satyra na show-biznes? Tak. Gościnne występy Ricka Rubina i Kareema Abdul-Jabbara? Są. Ale co najbardziej zaskakujące – Dave naprawdę potrafi rapować, choć cała jego kariera wzięła się z jutubowego żartu. Półgodzinne odcinki, akurat żeby nie przedawkować chamskiego i szatniarskiego humoru, a przy okazji niemal w każdym epizodzie udany kawałek muzyki i świetny flow głównego bohatera – kolejny dobry hiphopowy serial w telewizji.
Listopad, wiadomo, czas wiedźm, demonów i dziadów, więc do czytania pod kocem warto zabrać solidną cegłę w tego typu klimatach. Ułatwiła nam to w tym roku Agnieszka Szpila, powracając ze swoją druga powieścią „Heksy”. Nie ma się oczywiście co wstydzić, jeśli do tej pory nie słyszeliście o tej autorce, ale po najnowszej powieści trudno będzie uniknąć wspominania o niej w rozmowach o współczesnej literaturze polskiej. W fantastycznym stylu udało jej się połączyć krytykę współczesnego świata, klasyczną powieść gotycką, w której główną rolę odgrywają tytułowe heksy („wiedźmy” dla nie-Ślązaków), oraz dogłębnie feministyczną opowieść o roli i traktowaniu kobiet na przestrzeni dziejów. Solidny kawał lektury, który nie boi się żadnych polskich tabu i zachwyca świetnym stylem.
tekst: Marceli Szpak | na zdjęciu kadr z serialu „Dave”
ultramaryna, listopad/grudzień 2021
Więcej couchsurfingowych rekomendacji Marcelego Szpaka w Ze szpaczej budki 1, Ze szpaczej budki 2, Ze szpaczej budki 3 i Ze szpaczej budki 4.
|
|
|
|
|
|
|
|